Magazyn 

Miłość od pierwszego wejrzenia

Mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje. Łączy ludzi. Ma moc obalania systemów i stereotypów. Dzięki niej więcej się rozumie, mocniej kocha i łatwiej cierpi. Uwrażliwia duszę. Istnieje ponad podziałami, w każdej rasie i kulturze. Służy do okazywania emocji i rozmowy bez słów. Jednoczy pokolenia. Zostawia ślad. Czytając i słuchając podobnych opinii byłam sceptyczna, miałam wątpliwości. Muzykę zawsze lubiłam, ale nie stanowiła ona szczególnie ważnej części mojego życia. Do wyrażania siebie wolałam używać literatury czy filmu. Muzyka zwyczajnie gdzieś zawsze była obok. Jako tło, a nie główny bohater.

A potem pojechałam na festiwal muzyczny.

Tauron Nowa Muzyka w Katowicach to był ślepy strzał. Znajomi rekomendowali imprezę, jako dobrą na pierwsze spotkanie z festiwalem muzycznym. Poza kilkoma wyjątkami nie znałam artystów. Nie nastawiałam się na wiele – miało to być dla mnie doświadczenie socjologiczne. Odezwała się we mnie natura psychologa, badacza. Poobserwować nowe środowisko, wyciągnąć wnioski, spisać przemyślenia. Najlepiej jeszcze wyrysować diagram. Te wszystkie ambitne plany zostały pogrzebane w pierwszy festiwalowy wieczór, gdy oczy podejrzanie mi zawilgotniały podczas koncertu zespołu Cinematic Orchestra w przepięknej sali Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia. Minęło już wiele dni, a na wspomnienie tamtych dźwięków dostaję dreszczy.

Tamtego wieczora leżąc w śpiworze na polu namiotowym pełnym radosnych, rozgorączkowanych ludzi postanowiłam, że przez następne dwa dni koncertów otworzę się na muzykę tak bardzo, jak nigdy wcześniej. Niech mnie zaskoczy. Jak trzeba to otumani, obezwładni, weźmie w posiadanie. Niech taniec wyzwoli mnie z ograniczeń, ciągłej samokontroli, niech przypomni czas gdy jako dziecko nie znałam powściągliwości.

Zadziałało.

Nie, nie było żadnych ekstatycznych przeżyć ani nie spłynęło na mnie żadne zrozumienie rzeczy wyższych. Nie doznałam wglądu w kształt muzyki ani nie przeżyłam oświecenia. Moje życie nie zmieniło się o 180 stopni. Ale to nic. To nic, ponieważ w zupełności wystarczające było doznanie szczęścia. Kompletnie irracjonalnego szczęścia, wynikającego z prostego faktu obcowania z muzyką po odrzuceniu oceniającego szkiełka i oka. I jeszcze to wszechobecne piękno. Bo było pięknie.

fot. FotoArt Lukas Nazdraczew

Najpiękniejsi byli ludzie. Ostatnio coraz rzadziej mam okazję lubić ludzi. Tak zwyczajnie, jako gatunek. Niszczymy Planetę, niszczymy siebie nawzajem. Jesteśmy pełni nienawiści, zazdrości i jadu. Zatruwamy powietrze, wodę i relacje z innymi. A tam, na Tauronie – ludzie byli piękni. Pochłonięci przez muzykę, w ciągłym, nieprzerwanym tańcu. Festiwal nie śpi. Ludzie, których twarze rozciągnięte były w uśmiechu do znajomych i nieznajomych. Ubrani kompletnie różnie. Cali byli różni – młodzi, starsi, rodziny z dziećmi, niepełnosprawni na wózkach, grubsi i chudsi, wysocy i niscy. Wszystko razem połączeni jakąś zadziwiającą nicią, której próżno szukać w innych sytuacjach.

Wizualizacje współgrające z muzyką podczas koncertu Maxa Coopera pobudziły moje kreatywne myślenie silniej niż cokolwiek innego w ostatnim czasie. Christian Löffler poruszył mnie tak głęboko, że do tej pory nie włączyłam sobie żadnej jego piosenki. Nie mogę. Tak intensywne emocje są już bolesne. Przeżywanie ich w tłumie było do zniesienia, ale w samotności? Jeszcze nie. William Basinski i jego kameralny koncert praktycznie wprowadził mnie w trans. Zamknęłam oczy i poddałam się muzyce. Myśli biegły swoim torem, kompletnie nieuporządkowane, chaotyczne, urywane. Zbyt rzadko jest okazja, by odciąć się od rzeczywistości tak bardzo. 

fot. Damian Kramski

Okazało się, że nie potrzeba wiele i na wyciągnięcie ręki masz coś, czego absolutnie nie da się przeżyć w innych okolicznościach. Byłam już na festiwalach filmowych, dużych koncertach, imprezach, wycieczkach. Ale porównania są kompletnie bezcelowe. Tauron pozwolił mi się rozsmakować w czymś zupełnie odmiennym i gdy już raz poznałam ten smak, nie mam zamiaru mu się opierać. Wrócę.

Mimo, że nie pamiętam wszystkich artystów, jakich słyszałam i niekoniecznie wszyscy przypadli mi do gustu. Atmosfery jednak zapomnieć się nie da. Poczucia wspólnoty, braku oceniających spojrzeń, bezwarunkowej akceptacji. Gestów, które mówią: „jesteś tu z nami, jesteś u siebie, po prostu tańcz!”.

Więc tańczyłam.

Related posts

Leave a Comment