Film Magazyn Recenzja 

Gatunkowa żonglerka – recenzja serialu „Maniac”

Cary Fukunaga, czyli człowiek odpowiedzialny za genialny pierwszy sezon „Detektywa” powrócił w zeszły piątek do serialowego świata z „Maniakiem”. Reżyser następnej części Bonda sporo przeszedł, gdy pracował nad ekranizacją „It”. Po konfliktach z producentami zrezygnował z reżyserskiego stołka. Jego wizja nie mogła zostać zrealizowana, i Amerykanin nie pozwolił sobie na chodzenie na kompromisy. W „Maniaku” ta bezkompromisowość jest bardzo wyraźna. Stworzył on jeden z najbardziej szalonych i odważnych seriali ostatnich miesięcy. Patrząc na oryginalne produkcje Netfliksa, jest to powiew świeżości, jakiego brakowało tej platformie od czasów „Anihilacji” Alexa Garlanda.

Annie Landsberg (Emma Stone) oraz Owen Milgrim (Jonah Hill) to dwójka ludzi żyjąca w niedalekiej przyszłości. Ich rzeczywistość wygląda nieco jakby była z jednej strony wyciągnięta z głowy twórców „Black Mirror”, a z drugiej jakby maczał w niej palce Charlie Kaufman. Skojarzenia z „Her” Spike’a Jonze’a również są jak najbardziej na miejscu. Serial Fukunagi wykorzystuje gatunek science-fiction po bożemu. Używa on bowiem fikcyjnej fantazji na temat przyszłości, by opowiedzieć coś niepokojącego na temat świata, w którym żyjemy teraz. Z początkowych odcinków strumieniem wylewa się poczucie lęku i niepewności. Bohaterowie zmuszeni są połykać garście tabletek na ukojenie nerwów, a wszelkie formy interakcji międzyludzkich są przedstawione w serialu w sposób mocno depresyjny. Najlepiej obrazuje to aplikacja, dzięki której nieznajomi ludzie mogą spotykać się, by udawać wzajemnych przyjaciół. 

 

Jednak prawdziwe „mięso” serialu odkrywane jest z czasem, gdy Annie oraz Owen trafiają na farmakologiczne testy tabletek mających rozwiązać ich problemy ze zdrowiem psychicznym. Poszczególne odcinki stanowią wizualizacje fantazji i lęków postaci. Taka symulacja mentalnego pejzażu bohaterów sprawia, że widz ma okazję poznać ich dogłębnie. A jest to bardzo ciekawe, bo dzięki świetnemu scenariuszowi są oni psychologicznie głębocy jak Jezioro Bajkał. 

Protagoniści, choć ometkowani przez społeczeństwo jako wyrzutki, okazują się najbardziej racjonalnymi postaciami w tym pokręconym uniwersum. Atmosferę absurdu świetnie podkreśla drugi plan, z Justinem Theroux na czele. Jego kreacja, stanowiąca przecięcie kampowości z neurotyzmem nadaje i tak odjechanej fabule jeszcze ciekawszego twistu. Choć Emma Stone nie kupiła mnie w każdym z odcinków, to przed Jonahem Hillem warto ściągać czapki z głów. Jego występ przypominał mi nieco casus Jima Carreya. Obaj bowiem są aktorami komediowymi, którzy obsadzeni w bardziej dramatycznych produkcjach potrafią zagiąć parol na bardziej groteskowe kreacje. 

„Maniac” unika pretensjonalności, przede wszystkim ze względu na świetny (i świetnie podany!) humor. Terapia i psychoanaliza potraktowane są z przymrużeniem oka (parę Freudowskich żartów jest naprawdę wybornych), a serial jednocześnie nie boi się korzystać z komediowego potencjału Jonaha Hilla. Śmiech jest zarazem komponentem tej historii, nie przysłaniając jej poważnej wymowy.

Dzieło Fukunagi udowadnia, dlaczego seriale przeżywają swój renesans, i znajdują dla siebie coraz więcej miejsca w konkurencji z filmami. Amerykanin otrzymał sporą wolność, do opowiedzenia w gruncie rzeczy intymnej historii z rozmachem, głębią i świeżością. Reżyser „Beasts of no Nation” żongluje przy tym gatunkami pokazując, że pastisz kina noir czy heist movie z lat 80 nie stanowią dla niego żadnego wyzwania. Cichymi bohaterami serialu są naprawdę dobre zdjęcia, oraz muzyka autorstwa Dana Romera. „Maniak” to świetna opowieść o walce z wybujałymi fantazjami, demonami przeszłości i nieprzepracowanymi wspomnieniami. To również niepokojąco antyutopijny obraz świata, który może czekać na nas już za rogiem. Warto się z tą wizją zmierzyć, bo jest to zamknięta w raptem dziesięciu odcinkach historia.

Ocena: 9/10

Related posts

Leave a Comment