Film Magazyn 

„Happy end”: Oby to nie był jego ostatni film…

…bo byłoby to najzwyczajniej w świecie bardzo rozczarowujące zamknięcie wspaniałej kariery. Michael Haneke osiągnął już w filmie praktycznie wszystko. O jego filmach można powiedzieć wszystko, ale nie to że były bezpieczne. Tymczasem Happy end, ironicznie zatytułowany komediodramat, który z samego tytułu czerpie wielki potencjał, rozczarowuje właśnie dlatego, że jest bezpieczny i w gruncie rzeczy niepotrzebny.

Niby wszystko się tutaj zgadza – Christian Berger za kamerą kreśli przepiękne obrazki, Trintignant i Huppert przed nią w swoim stylu brylują. A jednak za dużo rzeczy nie zagrało tym razem w fabule, na którą Haneke pomysł miał, ale go w wielu momentach nie wykorzystał. Happy end wygląda na film zrobiony na pół gwiazda, bez zęba austriackiego mistrza. Trochę jakby Haneke zabrakło czucia zarówno tematu, jak i gatunku, którym chciał się posłużyć. Piotr Czerkawski mówił po premierze tego filmu, że Haneke jest lepszy kiedy jest smutny. Rzeczywiście wesoła (bardziej quasiwesoła) konwencja czarnej komedii to nie coś w czym Austriak czułby się dobrze. Dlatego żarty latają na różnym poziomie i często chybiają, a najśmieszniejsze pozostają sceny, które paradoksalnie tak zabawne być nie powinny. Choćby, nie zradzając wiele, finałowa scena z Jean-Louis Trintignant.

To jest problem gatunkowy Happy endu. Problem tematyczny polega na tym, że Haneke rozpoczyna swój film od pewnej impresji na temat życia socialmediowego współczesnej klasy wyższej, pewnego oderwania od rzeczywistości przez zamknięcie w ramach telefonu lub komputera. Niestety tematu nie ciągnie dłużej niż przez kilkanaście minut filmu, dodatkowo będąc w tym kompletnie nieprzekonującym.

Trochę jakby Haneke zabrał się z motyką na słońce – dziwne mając w pamięci tematy, które brał na rozkład w przeszłości wielki mistrz europejskiego kina. W Happy end chwilami widać jego wspaniałą rękę jednego z największych współczesnych filmowych narratorów. Brakuje jednak tej chirurgicznej precyzji, z której był znany. Chciałoby się powiedzieć: Dobrze, że raz w życiu Haneke postawił na szaleństwo i szarżę. Ale ani to szaleństwo szalone, ani szarża imponująca. Bardziej nudna i chwilami zaskakująco irytująca.

Related posts

Leave a Comment