Film Magazyn Recenzja 

Historia żywotów zmienionych – recenzja filmu „Na plaży Chesil”

Debiuty fabularne nigdy nie są proste, bowiem to od nich zależy, jak oceniana będzie w późniejszych latach twórczość artysty oraz czy w ogóle publika sięgnie po jego następne produkcje. Dominic Cooke, nabierający do tej pory doświadczenia reżyserskiego przy miniserialu – The Hollow Crown, zdecydował się wziąć na warsztat obraz z gatunku melodramatu. Podjął się odważnego kroku przeniesienia na ekrany kinowe powieści Iana McEwana Na plaży Chesil, jednak czy tego typu książkę – opartą na subtelności oraz ulotnych refleksjach – można z powodzeniem zekranizować?

Zwiastun produkcji nieszczególnie zachęcał do wybrania się właśnie na ten seans, tworząc wrażenie, że – kolokwialnie mówiąc – jest to film o niczym. Na plaży Chesil stanowi historię dwójki młodych osób – Florence i Edwarda, którzy wyjeżdżają w podróż poślubną. Poznajemy ich w wieczór nocy poślubnej, którego kilka najbliższych godzin zupełnie odmieni postawę bohaterów. Film składa się z kilku płaszczyzn czasowych – para młoda sięga po wspomnienia, dzięki czemu przed widzem zostają odsłaniane elementy potrzebne do ułożenia opowieści w całość. Pomimo faktu, że poruszamy się po różnych lokalizacjach ze względu na wspominki ukochanych, całość ma wymiar raczej kameralny.

Na plaży Chesil skupia się tylko na świeżo upieczonych małżonkach, a nawet bardziej na postaci Edwarda, bo Florence pozostaje dla odbiorcy większą niewiadomą. Ze strzępków prezentowanych informacji, próbujemy ulepić rozsądne wnioski, choć znaczną część musimy sobie sami dopowiadać. Film Cooke’a jest bardzo wizualny – reżyser skupia się na szczegółach, detalach, przedmiotach. W każdy możliwy sposób odsuwany zostaje w czasie punkt kulminacyjny, jakim ma być zbliżenie się do siebie bohaterów. Z każdą następną sceną nieistotnym staje się kwestia, czy małżeństwo zostanie skonsumowane, ale raczej to, co sprawia, że postacie zachowują się względem siebie tak nietypowo. Na plaży Chesil okazuje się, że nie da się poznać drugiej osoby całkowicie – wiecznie będzie kryty jakiś sekret, który w mniejszym lub większym stopniu będzie stał na przeszkodzie, aby, przysłowiowo, żyć długo i szczęśliwie.

Przed seansem miałam duże wątpliwości co do obsady aktorskiej. Saoirse Ronan mieliśmy już okazję oglądać w bardziej lub mniej popularnych produkcjach i choć talentu nie można jej omówić, cechuje się ona specyficzną grą. Pomimo że film Cooke’a jest zupełnie inny niż Lady Bird, to nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że Ronan wypada podobnie w obu obrazach. Przyjemnym zaskoczeniem okazał się być za to występ Billy’ego Howle’a, który, jakkolwiek by to źle nie zabrzmiało, świetnie wczuł się w rolę wiejskiego chłopaczka goniącego za własnymi marzeniami, walcząc przy tym z życiowymi trudnościami i samym sobą. Duet aktorski przekonująco wypada na ekranie, tworząc aurę niepokoju, zagubienia oraz nieporadności. I choć może nie są to ich pokazowe role, występ aktorów należy uznać za naprawdę solidny.

Na plaży Chesil  to historia żywotów zmienionych przez niewykonane gesty lub niewypowiedziane słowa. Obraz Dominica Cooke’a opiera się na warstwie fabularnej oraz domysłach, jeśli chodzi o nieme kwestie dialogowe bohaterów. Subtelnie poprowadzony temat niespełnionej miłości pokazuje problemy, z którymi mierzą się postacie, jednocześnie nie starając się ich oceniać. Rachunek sumienia i tak każdy z nas wykona w głowie na czele z opinią, czy jest się w stanie uwierzyć w emocje pokazane na ekranie, czy też traktuje całą historię jako pustą wydmuszkę.

Ocena: 7/10

Related posts

Leave a Comment