Magazyn 

KOLUMNA MUZYCZNA. RECENZJA: BONOBO – MIGRATION

Mój ulubiony dzień, piątek 13., sprezentował mi perełkę, którą  polubiłem od razu i której zapewne będę słuchał jeszcze długo. Po 4 latach brytyjski producent powrócił ze świeżą porcją elektroniki dla koneserów. Zpod północnej granicy (The North Borders, 2013) wyrusza z nami w podróż na południe. By nie powiedzieć – na emigrację.

Uważam, że Migration idealnie by się wpasowała w klimat festiwalu Burning Man. Być może na te skojarzenia wpłynęła okładka płyty, zdjęcia dla której zrobił Neil Krug w pustyni Mojave, ale rzeczywiście brzmieniowo nowa produkcja Simona Greena sytuuje się pomiędzy pustynią a dużym miastem – wskazują na to choćby ścieżki wideo do teledysków na single KeralaBreak Apart. Tytułowa migracja tu dotyczy samego dźwięku: jeśli wcześniej Bonobo był bardziej trip-hopowy i lekko „zjazzowany”, to Migration kieruje się w stronę progressive house’a. Nie słychać na tym krążku sekcji dętej (z wyjątkiem kulminacji utworu Ontario) i żywej perkusji – w zamian za to dostajemy syntezatorową atmosferę, jeszcze więcej sampli i całą masę klikających dźwięków, które wędrują wokół stabilnej rytmicznie stopy, raz się synkopując, a raz nie. Wciąż jednak słychać fortepian (Migration) i smyczki (Bambro Koyo Ganda, Figures). Ich połączenie ze szklistą gitarą zrodziło piękny ambientowy Second Sun, które być może w kontekście płyty jest jedynie płynną przejściówką, ale nie zdziwię się, jeśli usłyszę go w filmie bądź w którymś programie Discovery.

Doceniam geniusz twórczy Bonobo przede wszystkim za umiejętne wykorzystanie sampli i zapraszanie gości na wokal. Samplowane ukulele (Break Apart, Kerala) i sitar (Ontario) są chrupiące na zewnątrz, acz soczyste w środku; to brzmienie zapada w pamięć i tworzy specyficzny klimat tego albumu. Tenże Ontario może się szczycić samplem wokalnym na intro, przypominającym… angielskie słowo tits! Co do wokali gościnnych, to niesamowitą robotę zrobiły głosy Rhye (Break Apart) i Nicole Miglis (Surface), a także śpiewy marokańskie w wykonaniu zespołu Innov Gnawa (Bambro Koyo Ganda). Natomiast Nick Murphy, wciąż bardziej znany jako Chet Faker, choć jest wspaniały z punktu widzenia marketingu, moim zdaniem nie sprawdził się do końca na wokalu w tym klimacie – i z tego jedynego powodu mi żal, gdyż No Reason to największy przebój płyty Migration.

Podsumowując, bardzo rzadko słyszę tak spójne i przejrzyste wydania. Pod każdym względem – kompozycyjnym czy produkcyjnym – krążek został dopieszczony i doszlifowany. Bonobo nigdy się nie spieszy z wydaniem kolejnych nagrań – i słusznie! Za niecały miesiąc rozpoczyna trasę Migration, na której niestety nie zahaczy o Polskę, lecz 16 lutego wystąpi w Berlinie, w Columbiahalle – a to całkiem blisko.

Related posts

Leave a Comment