Magazyn 

Open’er Festival

Open’er Festival to jedna z największych muzycznych imprez w Europie. Właśnie skończyła się jej piąta edycja, w której, podobnie jak w latach ubiegłych, wystąpiły wielkie gwiazdy światowej muzyki.  Wszystko zaczęło się 6 lipca, kiedy to o godzinie 15 otwarto bramy do festiwalowego miasteczka. Tysiące ludzie natychmiast zapełniło olbrzymi teren lotniska Babie Doły i niecierpliwie odliczało minuty do rozpoczęcia pierwszego koncertu. A ten rozpoczął się tuż po 17 w namiocie, gdzie znajdowała się mała scena. Na rozgrzewkę wystąpił Loco Motive Sun, a tuż po nim interesujący soulowo- hip hopowy zespół Sofa. Jednak prawdziwym otwarciem okazał się odbywający się na dużej scenie występ Fisz i Emade. Bracia Waglewscy zaprezentowali swój klasyczny program serwując nam takie utwory jak „Dynamit”, „30 cm”, „Chodźmy w deszcz”, czy „Warszafka”. Punktem kulminacyjnym ich występu byli goście -Iza Kowalewska (odpowiedzialna za orientalno- plemienne wokalizy), Wojtek Waglewski ( wykonał „Nie muszę mieć” z repertuaru VooVoo) oraz Marysia Peszek, która wraz z liderem VooVoo zaśpiewała swój przebój „Moje miasto” Ponadto wystąpiła także w duecie z FISZEM. Trzeba przyznać, że koncert był interesujący dla wszystkich, nawet dla tych, którzy FISZ-a słyszeli po raz pierwszy w życiu. Następnie na scenie pojawił się Manu Chao. Ten już od samego początku narzucił ostre tempo i na dobre ożywił publiczność. Dlatego już po kilku minutach wszyscy pogrążyli się w beztroskim tańcu, którego coraz szybszy rytm wyznaczał Hiszpan.  Manu wykonał wszystkie swoje największe przeboje (momentami nawet trzy razy szybciej!). Być może dlatego podczas jego występu publiczność reagowała najbardziej entuzjastycznie w czasie całego pierwszego dnia festiwalu.  Niedługo później odbył się najciekawszy koncert, jaki tego dnia odbywał się w namiocie. O godzinie 22.00 pojawili się tam muzycy Cool Kids Of Death, którzy właśnie promują swoją nową płytę- „2006”. Dlatego też zagrali głównie nowe utwory przeplatane kawałkami pochodzącymi z debiutanckiego albumu.. I tak jako interludium posłużył instrumentalny fragment „Niebieskiego światła”, po nim zabrzmiał „Skandal”. Niestety, nie wypadł on tak, jak powinien, gdyż zespół miał spore problemy z dynamiką. Tak samo było jeszcze w kilku innych utworach (zabolało zwłaszcza przy „Spalinach”, „Sto lat” i „Specjalnie dla TV”). Dopiero przy „Disco dla wrażliwej młodzieży” i „Jedz sól” koncert nabrał rumieńców. Następnie usłyszeliśmy m.in. „To nie zdarza się nam”, „Nielegalnego”, sztandarowe „Butelki z benzyną i kamienie” (z fragmentem tekstu zmienionym na „Hej panie decydencie z partii prawicowej”), „Dwadzieściakilka lat, „Generację Nic” (zagraną z jeszcze większym naciskiem na zmiany dynamiki), „I Wanna Be Your Dog” The Stooges, „Armię zbawienia” (jedyny reprezentant drugiej płyty zespołu) i „Radio miłość”. Całość zwieńczył długi, kapitalnie zagrany „Uważaj!”. Nie licząc falstartu w kilku początkowych piosenkach, wszystkie utwory aż kipiały energią. Podobnie jak sami muzycy – zwłaszcza wokalista Krzysiek Ostrowski. Również publiczność świetnie ich przyjęła – mnóstwo osób śpiewających teksty piosenek i „młyn” pod sceną świadczą, że zespół ma już swoją renomę. Dodatkowo cały koncert był uzupełniony wizualizacją (niestety „kręcącą się w kółko”) składającą się z motywów znanych z graficznej oprawy płyt grupy, co również stanowiło swego rodzaju atrakcję. Później do akcji, ale już na dużej scenie, wkroczył Pharrell Williams. Znany głównie jako producent płyt Snoop Dogga czy Jaya-Z, Amerykanin usiłował spodobać się zgromadzonej publiczności, co w dużej mierze mu się udało. Mimo słodkich i monotonnych piosenek o lubieżnym przesłaniu (takimi również słowami raczył nas Williams w przerwach między utworami), wokalista doprowadził do euforii mnóstwo nastoletnich fanek, ale nie tylko. Oprócz tego należy wspomnieć o bogatym instrumentarium, które chwilami wręcz powalało. Jednak był to dopiero przedsmak głównego wydarzenia wieczoru. Kilkanaście minut po pierwszej w nocy na scenie pojawiło się dowodzony przez Briana Molko zespół Placebo, który spotkał się z diabelsko gorącym przyjęciem fanów (zwłaszcza fanek). Nie da się ukryć, że pisk tysięcy dziewcząt mógł zwalić z każdego. Każdego, ale nie Placebo. Muzycy zagrali perfekcyjnie wykonując niemal wszystkie utwory z nowej płyty, w tym przeboje „Song To Say Goodbye” oraz „Infra- red”, oraz starsze przeboje – „Every You Every Me” i „The Bitter End”. Równie interesujący okazał się bis, kiedy to popularne Placki wykonały m.in. cover „Running Up That Hill” Kate Bush. Niestety, ten cudowny koncert miał tez swoje wady. Mianowicie zbyt mało starych kompozycji, na co narzekali ci, którym ostatnia płyta Molko i spółki nie przypadła do gustu, a także prawie zerowy kontakt zespołu z publicznością. Mimo to, koncert należy uznać za bardzo udany, podobnie jak cały pierwszy dzień Open’era. Kolejny maraton koncertów, tym razem już 7 lipca, rozpoczęła grupa Myslovitz. Na dużej scenie Artur Rojek wraz z kolegami zagrał zarówno piosenki z nowej płyty „Happiness Is Easy” („Mieć, czy być?”) jak i przeboje, dzięki którym grupa stała się sławna – „Chłopcy” i „Długość dźwięku samotności”. Jednak najlepszym momentem koncertu była niesamowita wersja „Mickey”, jednego z najciekawszych utworów w całej dyskografii zespołu. Mieliśmy wtedy okazję podziwiać Artura w psychdelicznym transie. Prawdziwa muzyczna uczta! Nie gorzej było w czasie bisów- „Dla Ciebie” oraz „Peggy Brown” wypadły równie żywiołowo i energetycznie.. Nieco później na scenie pojawiła się Skin, wokalistka znana przede wszystkim z występów w grupie Skunk Anansie. Na samym początku artystka zaskoczyła gdyńską publiczność nieco nudnym i monotonnym wykonaniem starszych, ostrzejszych przebojów. Jednak w końcu Skin się odblokowała i zaczęła grać utwory bardziej chwytliwie i melodyjnie, co przypadło do gustu zgromadzonej publice. Widać to było również po samej wokalistce, która zaczęła rozmawiać z ludźmi i wykazując się w tym sporym poczuciem humoru, zaprezentowała się z jak najlepszej strony. Mniej więcej w tym samym czasie na małej scenie koncertowały zespoły Miloopa i Niewinni Czarodzieje, a także Kanał Audytywny. Zwłaszcza ten ostatni zapisał się na dobre w pamięci festiwalowej publiczności w doskonały sposób łącząc jazz z hip – hopem. Wrocławski zespół do głębi poruszył zebraną w namiocie publiczność, co było w dużej mierze zasługą frapującej osoby wokalisty. Po Kanale Audytywnym, z lekkim opóźnieniem wystąpiła Maria Peszek. Fani zgotowali jej entuzjastyczne powitanie i wraz z artystką śpiewali wszystkie piosenki. Sama Peszek, ośmielona tak dobrym przyjęciem, dała naprawdę spory pokaz swoich umiejętności, co widać było w takich utworach jak „Moje miasto”, „Sms”, czy „Ćmy”, po których burzliwe oklaski przeszkadzały artystce w rozpoczęciu kolejnych utworów. W tym czasie na dużej scenie grał Franz Ferdinand. Przywitani gromkimi brawami Szkoci zaprezentowali swoje największe przeboje z ,,Take Me Out”, „ Do You Want To”, „Walk Away” i „The Dark Of Matinee” na czele. Wspaniale reagująca publiczność, żywiołowo odpowiadająca na każdy gest Alexa, frontmana zespołu, była wniebowzięta. Co ciekawe, Franz Ferdinand po raz kolejny potwierdził, iż na żywo brzmi zdecydowanie lepiej niż w studio. Nie gorsi od dynamicznych Szkotów okazali się muzycy islandzkiego Sigur Rós. Grając z pełną powagą i koncentracją rozpoczęli swoje show od poprzedzonego krótkim intro utworu ,,Glossoli”. Niesamowite wrażenie wywarł „rozmarzony” śpiew wokalisty Jonsi’ego Birgissona i jego gra na gitarze przy użyciu smyczka. W ogóle brzmienie zespołu było powalające – trudno się dziwić skoro jego skład podczas tego koncertu rozrósł się do kilkunastu osób (sekcja dęta, kwartet smyczkowy, pianista i jeszcze kilku dodatkowych muzyków). Kolejnymi kompozycjami były „Ný Batterí” i „Sæglópur” należące do jednych z najpiękniejszych w dorobku Sigur Rós. Na ogromnym telebimie pośrodku sceny prezentowane były wspaniałe animacje podkreślające charakter muzyki i ułatwiające jej odbiór. Następnie usłyszeliśmy kolejno „Hoppipolla” „Með Blóðnasir” i „Olsen Olsen”. Najlepsze rzeczy zostawili na koniec. Były to: „Se Lest” z charakterystycznym przemarszem orkiestry wokół sceny, przejmujący „Viðrar vel til loftárása”, pochodzący jeszcze z debiutanckiego „Von”- „Hafsól” grany na basie przy użyciu pałki od perkusji, oraz wieńczący koncert „Popplagið” będący kwintesencją tego, co w muzyce Islandczyków najważniejsze, czyli emocji. A tych nie brakowało. Gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki „Popplagið” na ekranie pojawił się duży napis „Takk”, czyli „dziękuje”, a wtedy zespół przyszedł się ukłonić i utonąć w oceanie zasłużonych oklasków (trzykrotnie). Publiczność była jak zaczarowana i w sumie trudno się dziwić. Łatwo natomiast było stwierdzić, że to Sigur Rós zagrali najlepszy koncert na festiwalu. Bezapelacyjnie. W czasie, gdy na dużej scenie produkował się Sigur Rós, w namiocie rozpoczynał się koncert Ladytron – jednej ze gwiazd nurtu elecrto pop. Bez wątpienia występ manchesterskiego zespołu był jedną z większych atrakcji drugiego dnia festiwalu. Zagrali poprawnie, prezentując wiele przebojów m.in. „International Dateline”, „Fighting In Built Up Areas”, „Last One Standing” i przede wszystkim „Destroy Everything You Touch”. Niestety mieli słabe nagłośnienie, co miało ujemny wpływ na odbiór muzyki. Ostatnią już atrakcją drugiego dnia festiwalu był występ Scissor Sisters. Ten jednak wzbudził wiele zastrzeżeń. Najważniejszym z nich jest umiejscowienie grupy w programie dnia. Szybkie, dyskotekowe rytmy zdecydowanie nie pasowały do nastroju, w jakim zostawił publiczność Sigur Rós. Do tego dochodzi słaby repertuar (choć wykonanie było świetne), który na dłuższą metę poza przebojami „Laura” i „Filthy/ Gorgeous”, okazał się nudny i monotonny. Jednak mimo tego ludzie bawili się świetnie. W taki oto sposób zakończył się drugi dzień festiwalu powszechnie uważany za najlepszy. Jednak później było równie interesująco. 8 lipca koncerty rozpoczął występ Psychocukra. Grupa balansująca pomiędzy takimi gatunkami muzycznymi jak punk, disco i indie i odznaczająca się barwnym wizerunkiem (wąsy, okulary, kolorowe koszule) zaprezentowała wszystko, co miała najlepszego – z „Harry Jane” na czele. Mimo że nie był to najlepszy ich koncert, to bynajmniej nie mają się, czego wstydzić. Bezpośrednio po Psychocukrze na scenie pojawił się wałbrzyski Freak Of Nature. Zespół ochrzczony przez dziennikarzy „polskim odpowiednikiem Muse” pokazał się z bardzo dobrej strony. Z prawdziwą pasją zagrali wszystkie najlepsze utwory z ich debiutanckiej płyty „Neurotic States” – „Isolation” (choć nie było to najlepszy wykonanie), „Palace Of Rainy Sky” i „Bad Dreams” (na bis). Dodatkowo mogliśmy poznać nowe kompozycje przeznaczone na kolejną płytę, które wypadły interesująco. Należy jeszcze wspomnieć, że są to chyba najwięksi szczęściarze festiwalu, gdyż podczas ich koncertu miało miejsce istne oberwanie chmury i grali dla wypełnionego po brzegi namiotu, co skwapliwie wykorzystali. Niedługo później, gdy deszcz ustał, a nad sceną rozpościerała się przepiękna tęcza, na dużej scenie pojawił się Abra dAb Ten, przez większość koncertu prezentował utwory Kaliber 44, co spotkało się z dużym aplauzem publiczności. Jednak zbyt swobodne zachowanie na scenie sprawiało, że koncert stał się wręcz infantylny. Na szczęście później było już tylko lepiej. Na scenie pojawili się The Streets i zagrali takie przeboje jak „Dry Your Eyes”, „When You Wasn’t Famous”, czy „Blinded By The lIghts”. Warto także podkreślić, że koncert posiadał wiele humorystycznych akcentów, jak choćby cytaty muzyczne – Arctic Monkeys oraz Pussycat Dolls. Co więcej, Mike’owi Skinnerowi wciąż spadały spodnie. Nie należy się, więc dziwić, że zespół spotkał się z wyjątkowo dobrym, naprawdę ciepłym przyjęciem. W tym samym czasie co The Streets, w namiocie Pustki pokazały prawdziwą klasę prezentując swoje najlepsze utwory takie jak „Słabość chwilowa”, „Ty w górę, ja w dół”, „Telefon do przyjaciela” oraz lwią część nowej płyty zatytułowanej „Do mi no”. Potem na dużej scenie pojawił się Kanye West . Amerykanin zaskoczył wszystkich dosyć swobodną formą koncertu. Liczne rozmowy z publiką, cytaty muzyczne (chociażby Michale Jackson), a do tego rewelacyjna orkiestra smyczkowa („Bitter- sweet Symphony” The Verve). W dodatku w dniu koncertu muzyk obchodził 29 urodziny, czego wynikiem było gromkie „Happy Birthday” sympatycznie odśpiewane przez gdyńską publikę. W tym czasie w namiocie odbył się jeden z najciekawszych elementów festiwalu- występ Petera Greenawaya. Reżyser zaprezentował niesamowitą wizualizację składającą się z urywków filmów montowanych na bieżąco. Cały geniusz polegał na tym, że te z pozoru niepasujące do siebie obrazki tworzyły swego rodzaju fabułę. Wszystko było uzupełnione muzyką elektroniczną miksowaną przez dj’a. Wrażenia porażające. Klimatu dodawała postawa publiczności, która usiadła podczas występu na ziemi, co zmieniło festiwalowy namiot w niemalże salę kinową. Na sam koniec festiwalu na dużej scenie pojawili się Basement Jaxx oraz Roger Sanchez. Nie da się ukryć, że ich występy nie spotkały się ze zbyt wielkim entuzjazmem fanów, gdyż wszyscy byli już bardzo zmęczeni i w większości krzątali się po openerowym miasteczku tudzież najzwyczajniej w świecie spali na trawie. Nie wpływa to jednak na fakt, iż Opener Festiwal 2006 okazał się prawdziwą muzyczną ucztą. Ponadto oprawa techniczna koncertów, a więc nagłośnienie, telebimy, oświetlenie, stała na najwyższym poziomie, a miasteczko festiwalowe tętniło życiem i było przepełnione śmiechem openerowiczów. Jedyną wadą był fakt , iż nie można było w nim płacić pieniędzmi tylko specjalnymi bonami. Niby jest to oryginalny pomysł, ale kolejki przed budkami, gdzie można było takowe nabyć, nie należały do rzeczy przyjemnych. Nie można także zapomnieć o komunikacji, tak istotnej przy każdej większej imprezie. Tym razem nie była ona najlepsza, gdyż autobusy były przepełnione, a kierowcy niekiedy przejeżdżali właściwy przystanek zatrzymując się dalej niż powinni. Najbardziej przeszkadzało to strudzonym mieszkańcom festiwalowego pola namiotowego, którzy by dostać się na teren Babich Dołów przed godziną 15,musieli nadłożyć sporo drogi. Zamknięta była bowiem najbliższa brama i trzeba było iść do drugiej, oddalonej o blisko półtora kilometra. Mimo tych utrudnień wszyscy twierdza zgodnie, że tegoroczny Open’er zakończył się prawdziwym sukcesem.

Related posts