Film 

Piękne istoty

„Piękne istoty” reklamowane są jako odpowiedź świata czarodziejów na „Zmierzch”. Jakże obraźliwie musi to porównanie brzmieć jak fanów książki, jeśli dla mnie jako osoby powieści nie znającej nasuwa się w tym momencie jedna konkluzja – „Zmierzch” to popłuczyny po „Pięknych istotach”. Wszystko w filmie Richarda LaGravenesa jest lepsze – historia, aktorzy, klimat. Dlaczego więc „Piękne istoty” w ostatecznym rozrachunku nie pozwalają na pełną rekomendację? Ethan (rewelacyjny Alden Ehrenreich) wiedzie spokojne życie nastolatka na niezbyt bogatym południu. Pewnego dnia do jego szkoły przychodzi nowa uczennica – Lena Ducheness (Alice Englert) z okrytego wielką tajemnicą rodu Ravenwood. Od początku między bohaterami wywiązuje się nić porozumienia. Ethan jednak nie zna tajemnicy, która kryje Lena. Nie brzmi to może nazbyt oryginalnie, ale Richard LaGravenesa jest dobrym stylistą, dzięki czemu „Piękne istoty” są bardzo klimatyczne, wypełnione dziwnie pociągającą atmosferą. Historia sama zaś broni się kolorowymi bohaterami i kilkoma sporymi fabularnymi zaskoczeniami. Są też w filmie oldskulowe efekty specjalne i parę schematów, które fanom Harry’ego Pottera na pewno przypadną do gustu. Co najważniejsze LaGravenesa ma do dyspozycji rewelacyjną obsadę. Alden Ehrenreich jest czarujący jak Ethan i sądzę, że może stać się jednym z ulubieńców młodych kobiet. Partnerująca mu Alice Englert także brawurowo radzi sobie z trudniejszą rolą Leny, której natura wymusza częste zmiany nastroju, nastawienia. Drugi plan wygląda wręcz imponująco. Jeremy Irons, Viola Davis, Eileen Atkins, czy najlepsza z całej obsady Emma Thompson kapitalnie bawią się swoimi rolami. Sama Thompson po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzynią akcentu. Ktoś nieświadomy, że w większości swoich filmów mówi ona niezwykle charakterystycznym brytyjskim akcentem, mógłby stwierdzić, że urodziła się w Teksasie. Po tylu ciepłych słowach, dziwić może pewnie zasygnalizowane na wstępie rozczarowanie. Nie jest pewien co takiego stało się na etapie post-produkcji, ale „Piękne istoty” to film zwyczajnie frystrujący. Dlaczego? Bo przy tak mocnych składowych, obraz powinien być po prostu o wiele lepszy. Jego podstawowym, najważniejszym problemem jest męczące, ślamazarne tempo. Przy narracyjnym braku energii nawet najlepiej stworzony klimat i znakomite aktorstwo, nie jest w stanie zmienić zdania widza, który ogląda niestety nudne kino. „Piękne istoty” wyglądają więc tak jakby ktoś wziął najwyższej jakości fundamenty i nie potrafił na nich postawić solidnego domu, który rozłazi się. Na szczęście, za co względne brawa dla Lagravenesa, dzięki bardzo dobremu ostatniemu aktowi, ostatecznie jednak się nie rozpada. Szkoda straconej szansy na inteligentne kino dla młodzieży, które się dobrze ogląda. Pozostaje czekać na drugą część „Igrzysk śmierci”, bo „Piękne istoty” mimo najlepszych starań nie są w stanie stać się klasykiem, którym być mogły. Maciej Stasierski

Related posts