Film Magazyn Recenzja 

Telefon do przyjaciela – recenzja filmu „Winni”

Zapewne ciężko jest utrzymać zapał do swojego zawodu, gdy za swoje przewiny zostało się zdegradowanym z „prawdziwej policji” do poziomu operatora linii 112. Taki pogląd podziela z pewnością Asger (Jakob Cedergen). Co jednak, gdy nagły telefon od porwanej kobiety da nie tylko konkretny cel jego pracy, ale także umożliwi odkupienie win z przeszłości? Taki scenariusz Gustav Möller wziął na warsztat w swoim rewelacyjnym debiucie.

Protagonista jest kilkadziesiąt minut od zakończenia wieczornej zmiany i powrotu do domu. Połączony jednak zostaje z Iben (Jessica Dinnage), która najprawdopodobniej została uprowadzona ze swojego domu. Nie ma sensu opowiadać za dużo o fabule, bo mówiąc eufemistycznie nie należy ona do zawiłych. Co zaskakujące, dzięki tej prostocie udaje mu się osiągnąć imponujący efekt dramaturgiczny.

Choć z początku my, jako widzowie, możemy się czuć jak podglądacze pewnej rodzinnej tragedii, szybko za sprawą reżyserii zostajemy w tej opowieści w pełni zanurzeni. Twórca stosuje zabiegi stare niemal jak samo kino. Kamera z minuty na minutę jest coraz bliżej twarzy bohatera, otoczenie przestaje mieć znaczenie, a my zostajemy sam na sam z jego misją. Dzięki tej samej sztuczce można było na przykład czuć się jak członek ławy przysięgłych oglądając „Dwunastu gniewnych ludzi”. Widać więc, że duński reżyser czerpał od najlepszych.

„Winni” to film tylko pozornie banalny narracyjnie. Tak naprawdę poznanie motywacji bohatera zajmuje nam sporo czasu, bo i reżyser nie śpieszy się z odsłonięciem wszystkich kart. Gdzieś w tle stare grzechy protagonisty powoli dochodzą do głosu. Ten wątek, może w trochę zbyt prosty sposób, lokuje film w duńskiej rzeczywistości, krytykując policję nadużywającą uprawnień względem mniejszości etnicznych. Ten temat nie odciąga jednak uwagi od centralnej osi fabularnej filmu, który mocno pobrzmiewał dla mnie Hitchcockiem. Klaustrofobiczni jak „Sznur”, zwodniczy jak „Zawrót Głowy” i paranoidalni jak „Północ, Północny Zachód”, „Winni” opowiadają o typowo hitchcockowskim bohaterze. Zwykłym człowieku, który musi zmierzyć się z przemocą i złem, które zaskakują go nagle pośród rutynowych telefonów, fałszywych alarmów i pijackich wywodów. 

Film Gustava Möllera skutecznie działa jako psychodrama, w której rozsądek bohatera zostaje raz po raz zmącony przez emocje. Dzięki temu, że całą historię poznajemy jedynie z perspektywy Asgera, jego osobista walka sprawia, że na szali jest jeszcze więcej. Od początku można się domyślić, że jest to facet z przeszłością, którą chciałby dziś w trakcie rozmowy z Iben odkupić.

Jednocześnie, przeszłość i przyszłość Asgera, choć są dla niego ważne, pozostają raczej przez reżysera sugerowane. To co liczy się dla niego, a także dla widza, to jednak filmowe tu i teraz. Mało jest współczesnych dzieł, które tak umiejętnie korzystałyby z czasu rzeczywistego jako narzędzia do kreowania napięcia. Najczęściej „Winnych” porównywano oczywiście do „Locke’a” Stevena Knighta, wszak to również był „thriller telefoniczny”. Jednak fabuła „Winnych”, choć z jednej strony może bardziej pulpowa, z drugiej wydaje się być bardziej dramatyczna i emocjonująca. 

Dzieje się tak jednocześnie dlatego, że Asger w kreacji Jakoba Cedergrena, choć pełen ludzkich wad, kupił mnie swoim uszczypliwym humorem. Jednocześnie, protagonista kombinuje jak może, a jego determinacja sprawia, że całe doświadczenie jest jeszcze bardziej intensywne. Dla mnie osobiście był to poziom wrażeń zbliżony do oglądania „Syna Szawła”. Choć te filmy są oczywiście bardzo odległe od siebie tematycznie, oba wzięły starohollywoodzki koncept fokalizacji, i wykorzystały jego moc do maksimum.

W jednym z podręczników do pisania scenariuszy przeczytałem kiedyś, że fabuła zawsze musi opowiadać o wydarzeniu, które dla głównego bohatera musi być najważniejsze w życiu. I właśnie dzięki temu, że Möller zamienił wiele połączeń telefonicznych w to jedno, które ma pomóc Asgerowi ukoić sumienie, „Winni” są tak intensywnym doświadczeniem. Tylko te wszystkie odniesienia do „Hamleta” wydają się jakąś próżną zabawą w opowiadanie jakiejś większej i ważniejszej historii niż ta, dotycząca dwójki głównych bohaterów.

Ocena: 9/10

Related posts

Leave a Comment