Berlinale to dziesiątki, jak nie setki tytułów filmów z całego świata. Te najważniejsze z nich trafiają do Konkursu Głównego lub sekcji Encounters. Poza nimi festiwal jednak ma o wiele więcej do zaoferowania. W tym roku szczególna uwaga należała się Panoramie, gdzie prezentowano bardzo zróżnicowane kino, poruszające najszerszą gamę problemów społecznych i dylematów moralnych – obecnych i szeroko dyskutowanych w dzisiejszym świecie.
Pierwszy artykuł z serii Moje wrażenia skupi się jednak na czymś, co najłatwiej nazwać mi sekcjami bocznymi tj. zebranymi razem Berlinale Special, Retrospective oraz Hommage. Pozostałym z nich przyjrzę się w przyszłych tekstach. Podsumowując przy tym seanse, w jakich miałem okazję osobiście okazję wziąć udział.
Podczas tegorocznego Berlinale obejrzałem 36 filmów i wziąłem udział w 17 konferencjach prasowych z twórcami z całego świata. Mimo najszczerszych chęci, nie byłbym w stanie obejrzeć wszystkich tytułów zawartych w programie. Dlatego właśnie w osobnych wpisach (recenzjach) przedstawię i przybliżę nieco szczegółowiej kilka filmów, które uważam za szczególnie warte uwagi lub jakie najbardziej zapadły mi w pamięć.
Jeden z najbardziej czułych i ciepłych filmów Stevena Spielberga był dla mnie przez 26 lat wielkim znakiem zapytania. E.T. bo o nim mowa, to tytuł, który ma za sobą już ponad 40-letnią przygodę podbijania serc kolejnych pokoleń widzów. Korzystając z faktu, że włączony został on do sekcji Hommage, postanowiłem nareszcie go obejrzeć. Przyznam, że bawiłem się dobrze. Szczególnie, że był to dla mnie tytuł pożegnalny, którym zamknąłem 73. edycję fesiwalu filmowego Berlinale. Nie będę silić się na kolejną opinię, bo tych przez lata już się trochę nazbierało, ale muszę podkreślić, że seans E.T. był dla mnie kwintesencją kina. Wszystkiego tego, co w nim magiczne. Łzy rodziców, którzy przyszli na film ze swoimi dziećmi, tylko mnie w tym utwierdziły. Pomarszczony stworek, który wylądował na Ziemii w 1982 roku, ewidetnie jej nie opuścił. Nie wierzcie we wszystko, co widzicie na ekranie.
Tegoroczona sekcja Retrospective została poświęcona filmom coming-of-age wybranym przez wybitnych twórców i twórczynie współczesnego kina. Zapytani, wskazali oni tytuły kinematografii światowej, które są dla nich szczególnie ważne w nurcie. Wśród zaproszonych do współtworzenia sekcji artystów znaleźli się m.in.: Nadav Lapid, Carla Simón, Nadine Labaki, Sergei Loznitsa, Tilda Swinton, M. Night Shyamalan, Wes Anderson, Lav Diaz, Karoline Herfurth, Céline Sciamma, Wim Wenders, Ethan Hawke, Jasmila Žbanić, Luca Guadagnino, Pedro Almodóvar, czy Ryūsuke Hamaguchi. Wymienione przeze mnie nazwiska, to jedynie połowa listy. Jeśli jesteście ciekawi, jakie filmy proponowali twórcy ich listę znajdziecie w programie festiwalu.
Podczas tegorocznej edycji udało mi się zobaczyć zaledwie dwa tytuły z Retrospektywy. Nie będę ukrywać, że trochę żałuję, bo selekcja była wyśmienita i od początku robiła na mnie piorunujące wrażenie. Pierwszym z nich były Stokrotki wybrane przez Jasmilę Žbanić. Arcydzieło produkcji czechosłowackiej opowiadające o losach dwóch młodych dziewczyn, które w akcie buntu decydują się przeciwstawić światu hedonistyczną lekkomyślność. Miałem okazję uczestniczyć w pokazie, który poprzedziła krótka prelekcja Jasmily. Powiedziała ona, że choć tytuł nie jest bezpośrednio związany z kinem coming-of-age, to dla niej samej stanowił on wyjątkową pozycję, która towarzyszyszyła jej właśnie w tym okresie „wychodzenia” na dorosłość.
Drugim tytułem, na który ostrzyłem sobie ząbki, była Wiosenna bujność traw – wskazana przez Pedro Almodóvara. Moje czyste, szaleńcze i bezapelacyjne uwielbienie wobec hiszpańskiego reżysera wymagało ode mnie nieprzeoczenia okazji do namiastki duchowego obcowania z Mistrzem. Sam film stanowił dla mnie nie lada zaskocznie. Po pierwsze uderzyły mnie frywolność i lekkość, z jaką podszedł do tematyki relacji między młodymi ludźmi wchodzącymi w dorosłość i mierzącymi się z buzującymi hormonami. Po drugie pojawiły się w nim kwestie terapii psychiatrycznych, w tamtych czasach stanowiące wciąż jeszcze temat tabu. Tutaj jednak potraktowane zostały one z należytą powagą i pokazane, jako normalny proces leczenia, pomagjący ludziom odnaleźć drogę.
Jest to film dobrze zbalansowany pomiędzy komizmem, a tragizmem tego, co spotyka bohaterów. Należycie nakreślone i zbudowane charaktery nie budzą w widzu wyłącznie spolaryzowanych dobrych lub złych emocji, lecz przede wszystkim każą spojrzeć mu na postaci z wyrozumiałością i zrozumieniem.
Tych, których zainteresowałem dość enigmantycznym opisem, odsyłam do wiersza Williama Wordswortha Splendour in the Grass. Stanowi on ewidentną i jakże przepiekną inspirację dla filmu Eli Kazana. Wiersz w oryginale można przeczytać TU, a jeśli chcielibyście poznać historię polskich tłumaczać to odsyłam do tego wątku na forum Filmwebu.
Drugi pełny metraż Brandona Cronenberga Infinity Pool był chyba najbardziej wyczekiwanym tytułem wśród wszystkich pozostałych z sekcji Special. Nie będę ukrywał, że byłem wśród tych, którzy długo go wyczekiwali. Dlatego już teraz mogę Wam powiedzieć, byście w najbliższych dniach spodziewali się jego pełnej recenzji.
Berlinale było pierwszym festiwalem w Europie, po oficjalnej premierze światowej na ubiegłorocznym Sundance, gdzie zaprezentowano Infinity Pool szerokiej publiczności. Mający w sobie coś z Westworld, pozbawiony przy tym otoczki sci-fi, film skupia się w całości na losach głównego bohatera – młodego pisarza z niezaspokojonymi aspiracjami. Przez związek z bogatą kobietą James nie tylko zyskuje dostęp do atrakcji przeznaczonych wyłącznie dla najbogatszych tego świata, ale w konsekwencji pogrąży sie w pochłaniającej go coraz bardziej i bardziej błędnej pętli, z której jedynym wyjściem okaże się dojście do samego jej końca.
Seneca, Seneca, Seneca… Quo vadis, Seneca? Z pytaniem tym postanowił zmierzyć się reżyser Robert Schwentke i jak się okazało u rzymskiego filozofa bez zmian. Zgodnie z opisem historycznym dokonał on żywota, natomiast to gdzie ze swoją interpretacją zaszedł reżyser, no… to już osobna historia. Filmowi nie można odmówić odwagi, odrzuca ramy kina historycznego, by w bardzo uwspółcześnionej formule dać Senece przede wszystkim dużo mówić i długo umierać.
Podczas konferencji prasowej John Malkovich (odtwórca roli tytułowego filozofa) wspomniał, że wywodzi się z teatru, gdzie przede wszystkim dużo się gada, dlatego występ na planie był dla niego powrotem do korzeni. Niestety, choć werwy i oddania aktorowi odmówić nie można, to nawet jego genialny występ nie był w stanie obronić tytułu, jako całości. Przeciągniety, przeintelektualizowany, a nader wszystko przesadzony w swojej nonszalancji nie dostarczył ani inpirujących cytatów, ani jakiejkolwiek głębszej myśli. Nawet tej rozmiaru fistaszka.
Reżyser zapowiadał Senecę, jako film absolutnie odjechany, w którym mieliśmy dostać wyśrubowaną tak w mowie, jak i w formie opowieść o ostatnich dniach słynnego filozofa. Tymczasem, poza kilkoma drobnymi wstawkami i paroma rekwizytami, jak atrapa mikrofonu, czy gitara basowa, to nie uświadczymy w filmie o wiele więcej. Towarzyszący Malkovichowi aktorzy też niewiele wnoszą, a ich dialogi można by nieraz zamknąć w podnioślejszym, a z pewnością donośniejszym rżeniu konia. Cóż, na prawdziwie fenomelany film o Senece przyjdzie nam jeszcze poczekać, a tymczasem pozostaje nam zapomnieć o trzesięniu ziemi, którego nie było.
Trzeba przyznać, że pomysł na #Manhole (Special), widziany na papierze wydaje się ciekawy. Wracający z imprezy wstawiony mężczyzna, świętujący wyjątkowe sukcesy w pracy, mający nazajutrz wziąć ślub, wpada do otwartego włazu. Gdy ocknie się po upadku, rozpocznie się jego walka z czasem i wydostaniem z pułapki. Telefony na policję, do byłej partnerki, wspinanie po resztkach zardzewiałej drabinki, czy wreszcie stworzenie na twittero-podobonym portalu konta, które rozpocznie niesamowity ruch w sieci mający na celu ocalenie bohatera. To wszystko twórcy doprawiją rozwijającą się z wolna intrygą, a odkrywane kolejne oblicza protagonisty będą kazać nam kwestionować, kim on jest i co tak naprawdę się wydarzyło.
Film ma naturę falową, bo raz emocjonalnie unosi się do góry, by po chwili słabymi efektami lub dziurami scenariuszowymi (bez znieczulenia!) zakuć widza w oczy. Rozwiązanie całej opowieści też jest co najmniej dwuznaczne, bo nawet jeśli w nie uwierzymy, to nie sposób pozbyć się dziwnego posmaku „ale jak to?…”. W mojej opini #Manhole koniec końców jest po prostu całkiem przyzwoitą, niewymagającą i (ze szczególnym naciskiem) niezobowiązującą rozrywką. Czekam, aż jakiś polski twórca zdobędzie się na wyreżyserowanie #Studzienki. W naszych realiach z pewnością ocaliłoby to życie wielu amortyzatorom.
Chińska produkcja Mad Fate prezentowana w sekcji Special zapowiadana była, jako współczesny kryminał w stylu neo-noir z elementami metafizycznymi. Niestety, już od pierwszych minut widz dostaje bardzo słabe, niemalże kartonowe efekty specjalne, plejadę groteskowo przesadzonych postaci, których motywacje są równie istotne, co zeszłoroczny śnieg. Na dodatek kilkuwątkowa fabuła, która ze sceny na scenę tylko pogrąża ten film w odmętach absurdu.
Pomiędzy 10-minutowym początkiem, a 5-minutowym końcem, twórcy wprowadzają masę wypełniaczy w postaci przygód dwóch bohaterów, którzy jak można sie domyślić, bez powodzenia próbują oszukać i odmienić swój los. Wszystko po to, by na koniec podsumować niemalże dwie godziny w sentecji, że nawet jeśli losu nie da się odmienić, a finał taki, czy inny jest nam z góry zapisany, to jednak my decydujemy o wyborze ścieżek, jakie nas do niego prowadzą. Zatem, jak to mówią młodzi krytycy, obejrzałem ten film, abyście Wy nie musieli.
W tym artykule podsumowałem wszystkie filmy, jakie obejrzałem w ramach skecji Berlinale Special, Retrospective oraz Hommage. O wyczekiwanym przeze mnie Infinity Pool napiszę niebawem recenzję, gdzie podzielę się zarówno przemyśleniami o fabule, samym dziele, jak i tym, o czym dyskutowano podczas konferencji prasowej z reżyserem i aktorami. Z kolei w ramach Moich wrażeń następną omawiną przeze mnie sekcją będzie Forum.Już teraz zachęcam do śledzenia przyszłych wpisów podsumowujących zakończony 73. festiwal filmowy Berlinale.