Niebawem minie 30 lat od wydania płyty, której pojawienie stało się kolejnym przełomem w świecie muzycznym i przyczyniło do swoistej rewolucji kulturowej na skalę światową.
A wszystko dzięki dwóm nieznośnym szczeniakom, jakimi byli wówczas Johnny Rotten i Sid Vicious. Jedyny album – nie licząc singli i składanek – w dorobku grupy, wydany w październiku 1977 roku, nosi nazwę „Never Mind The Bollocks, Here’s The Sex Pistols”. Pod tym tytułem kryje się 12 na wskroś prostych, rytmicznych utworów, zupełnie obdartych z wszelkich wirtuozerskich motywów, pozbawionych przejawów dotychczas przyjętego kanonu piękna! Płyta ta stała się już tzw. legendą , choć muzycznie nie zachwyca, ale też nie o to tu chodzi. Całość otwiera „Holidays in the sun”, kompozycja melodyjna, muzycznie stanowiąca właściwie przekrój przez cały album – cztery akordy i wokal Rottena.. Jednak na “Never mind the bollocks …” znajduje się kilka brudnych perełek, na które warto zwrócić szczególną uwagę. „God save the queen” to niewątpliwie jedna z nich. Świetna, melodyjna gitara, a nawet przyjemna solóweczka sprawiają, że jest to połowa jego fenomenu. Druga to tekst szydzący z brytyjskiej królowej na całej linii („God save the queen, the fascist regime!”) oraz hasła tj. ‘no future’ czy ‘we’re the flowers in the dustbin’ które stały się sloganami wpisanymi w obraz pokolenia ’77. Kolejną perełką jest z pewnością „Anarchy in the U.K.” z przejmującym głosem Rottena i wpadającą w ucho gitarą – posiada ten brudny wdzięk, który wyróżnia go z pośród reszty utworów i z pewnością stawia w ścisłej czołówce tego albumu. Utworem godnym większej uwagi jest wcześniej wspomniany „Holidays in the sun”- ze względu na swoją prostą, acz bardzo przyjemną gitarę oraz „Bodies” – za swoje punkowe, sex pistolsowe zacięcie i świetny wokal! Niestety, funkcjonuje pojęcie tzw. „zapychaczy” albumów i także tym razem, nie udało się tego uniknąć. Część utworów ma właśnie taki charakter – choć to dość subiektywny werdykt – np. najbardziej przeciętny, najkrótszy i najnudniejszy na płycie „Seventeen”. Następnie niewyróżniający się i powtarzający schemat całego albumu „Problems” oraz zwyczajnie nudny i pozbawiony punkowego uderzenia „Submission”.
Jednak gdy zbierze się wszystko do kupy, wytłoczy na jednym plastikowym krążku, zapakuje i opatrzy napisem SEX PISTOLS, powstaje wyśmienita płyta, bez podziału na gorsze czy lepsze piosenki, ponieważ całości słucha się wybornie. God save the queen!