Sekcja Panorama w tym roku była dla mnie nie lada odkryciem. Kiedy jedzie się na Berlinale, to w pierwszej kolejności myśli się o filmach w Konkursie Głównym, potem sekcji Encounters, a potem tzw. całej reszcie. Niestety, jeśli człowiek nie opamięta się w porę, wówczas może wiele przegapić. Ja miałem to szczęście, że zareagowałem w odpowiednim momecie. Wynikiem samokontroli jest ten artykuł, w którym chciałbym podzielić się z Wami wrażeniami z tegorocznej selekcji tytułów wchodzących w skład Panoramy. Część z nich (dokładnie sześć) miałem niewątpliwą przyjemność obejrzeć, dlatego nie przedłużając, zaczynajmy.
Na pierwszy ogień Green Night, czyli chińska produkcja, w której po 5 latach przerwy występuje zjawiskowa Fan Bingbing, a towarzyszy jej Lee Joo Young. Pierwsza z nich wciela się w chińską imigrantkę Jin, pracującą jako strażniczka punktu kontroli na lotnisku w Seulu. Druga wciela się w tajemniczą postać dziewczyny o zielonych włosach. Pewnego dnia kobiety spotkają się na lotniskowych bramkach. Dla obu z nich będzie to początek czegoś nowego. Okaże się, że choć na pozór różni ich wiele, to łączy znacznie więcej. Wspólna podróż przez noc złączy ich losy, będą musiały zaufać sobie nawzajem, aby przetrwać. Jednak jak mają to zrobić, kiedy każda z nich owinęła się szczelnie kokonem, w którym kryje się zamknięta ze swoimi emocjami przed światem.
Podczas konferencji prasowej reżyserka Han Shuai wspomniała, że zależało jej na nakreśleniu silnych, zdecydowanych i biorących życie w garści postaci kobiecych, które nie czekają biernie na karty, jakimi przyjdzie im grać. Swojemu, jak to określiła, one-night-movie chciała nadać mocno punkowy vibe, by poza pytaniami, budził w widzach również emocje. Dlatego, decydując się na kręcenie mocnego kina kobiecego, postawiła na dbanie o szczegóły, gdyż jak sama wspomina: jest to coś, do czego kobiety przykładają dużą wagę.
Fabularny debiut greckiego reżysera to zdecydowanie jeden z najlepszych tytułów. Jest to bardzo duszne i klaustrofobiczne kino, wnikające powoli w tkankę ludzką i świdrujące ją w poszukiwaniu niewygodnych prawd. Jednocześnie jest to kino bardzo precyzyjnie skonstruowane i zaplanowane nie tylko od strony akcji, ale przede wszystkim od strony scenograficznej, za którą odpowiadał kurator sztuki współczesnej Leonardo Bigazzi. Twórcom Inside zależało na tym, by film był ściśle powiązany z malarstwem i architekturą, gdyż jak wspomina reżyser: „Sztuka u jej podstaw jest sposobem komunikacji”.
To własnie komunikacji przede wszystkim będzie brakować protagoniście. Jest nim Nemo (grany przez Willema Dafoe) – wysokiej klasy specjalista od włamań i kradzieży dzieł sztuki. Gdy pewnej felernej nocy coś pójdzie nie tak, zostanie on uwięzony sam w luksusowym apartamencie. No właśnie, nie do końca sam, bo jego towarzystwem staną się milczące rzeźby i obrazy, które będą obserwować z boku jego starania o wydostanie się z eksluzywnego więzienia. Film został zapowiedzany w programie 23. Nowych Horyzontów.
Opponent to film, który ze wszystkich pozostałych porusza najwięcej wątków. Czego w nim nie ma? Trudne motywy emigracyjne – są, kryzys uchodźczy – jest, problem adaptacji do nowego środowiska – jest, niejasne relacje między dwójką mężczyzn – są, małżeńskie kłótnie – są. Lista problemów, jakie porusza reżyser Milad Alami jest długa i choć zdaje się, że film mógłby pękać od nich w szwach, wcale tego nie robi.
Wręcz przeciwnie, tytuł ten broni się bardzo dobrze. Przede wszystkim dlatego, że to kino wyjątkowo precyzyjne. Choć miejscami zostawia białe plamy, dając tym samym przestrzeń do nadinterpretacji, to widz doskonale wie, że to jedynie świadome zabiegi, próbujące zmylić jego czujność. Co najważniejsze, precyzyjność ta jest widoczna i odczuwalna, we wszystkich tych najistotniejszych momentach, kiedy reżyser punktuje kolejne słabostki i grzechy systemu, wadliwej opieki socjalnej oraz opresyjnych społeczności.
Jeżeli zainteresował Was ten krótki opis, to już niebawem w ramach 14. edycji LGBT+ Film Festival będziecie mieć okazję zobaczyć ten film w polskich kinach. Kliknijcie w link, żeby sprawdzić, gdzie w pobliżu Was Przeciwnik (oficjalny polski tytuł) będzie grany. Seans wrocławski odbędzie się 14. kwietnia o godz. 20:15 w Kinie Nowe Horyzonty. Bilety można zdobyć TU. Ja ze swojej strony mogę tylko gorąco Was zachęcić, abyście dali Przeciwnikowi szansę. Choć może nie sprawiać takiego wrażenia, to naprawdę Kino pisane wielką literą.
Perpetrator miał być kinem gdzieś pomiędzy współczesnym horrorem, a coming-of-age. Wcielająca się w główną bohaterkę Kiah McKirnan grała, wydaje się dając z siebie wszystko, a jednak pociągowi temu zabrakło pary, by udanie dojechać już nie do finalnej, ale którejkolwiek stacji. Groteskowe i absurdalne dialogi, sceny grozy niczym z Młody Corey Gorey, a na dodatek kolejne podejmowane i porzucane wątki. Film ten, produkowany dla platformy Shudder, po prostu nie miał prawa się udać. Wisienką na torcie niech będzie brak ścieżki dźwiękowej, która mogłaby nadać tej produkcji nieco zdrowej lekkości i młodzieżowego vibe’u.
Główną oś filmu stanowi motyw normalizacji kobiecego krwawienia, które reżyserka Jennifer Reeder w scenariuszu zamyka pod płaszczykiem wiedźmiego rytuału nazywanego forevering. To słowo miała nadać miesiączkowaniu wymiaru międzypokoleniowego, łączącego kolejne generacje wiedźm. Niestety, podobny motyw był niedawno podjęty w pixarowej animacji To nie wypanda, gdzie twórcy na (nie)pierwszy rzut oka zrobili to wiele, wiele lepiej z należytą frajdą i entuzjazmem.
Produkcja z Burkiny Faso została wybrana przez publiczność najlepszym fabularnym filmem Panoramy. Trudno mi się z tym nie zgodzić, bo choć sercem opowiadam się za wystylizowanym Inside, to w głębi duszy wiem, że Sira to film mający widzowi o wiele więcej do zaoferowania. Nie tylko jest kolejnym, wspaniałym afrykański tytułem, ale przede wszystkim stanowi kino aktualne oraz uniwersalne, poruszające wątki istotne dziś na świecie niezależnie od długości i szerokości geograficznej. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że to właśnie Sirę publiczność Berlinale zdecydowała się wyróżnić nagrodą.
Kolejny tytuł w dorobku Apolline Traoré ma w sobie coś z kina survivalowego, gdzie główna bohaterka niczym Rambo przez większość ekranowego czasu będzie mierzyć się z siłami nie tylko wroga, ale przede wszystkim bezwzględnej natury, która wszystkich traktuje po równo. Jednak porównanie Nafissatou Cissé do Sylvestra Stallone byłoby lekkim nadużyciem. Sira to survival bardziej naturalistyczny i egzystencjalny. Dotyka problematyki emancypacji kobiet, niekontrolowanej przestępczości pustynnych piratów oraz mówi głośno o potrzebie zjednoczenia się ludzi w obliczu zagrożeń i zła niezależnie od wiary, przekonań, czy koloru skóry.
Ukraiński film Do you love me? to historia 17-letniej Kiry, która szczęśliwa i wolna chodzi do szkoły aktorskiej, gdy nagle jej życie domowe, w wyniku zdrady ojca, ulega rozpadowi. Rozpad Związku Radzieckiego, następujący gwałtownie będzie dla dziewczyny małym końcem świata. Ukraina oraz jej obywatele wkraczają w nową epokę. Dla niektórych będzie to oznaczać szansę, dla innych koniec luksusów i dostatniego życia. „Trzeba działać szybko” – słyszymy głos jednej z bab stojących w kolejce po mięso.
Dojrzewająca dziewczyna poszukując dla siebie drogi, będzie błądzić wypatrując wielkiej miłości, stabilizacji i życia takiego, jakim je znała, nim stary porządek świata zaczął się sypać. To błądzenie, choć ślepe i często skutkujące bolesnymi potknięciami, stanowi dla Kiry esencję jej bycia, to wola walki o siebie, o lepsze jutro i wolność, przede wszystkim tę wewnętrzną. Szczególnie przy otaczającym ją zewsząd brutalnym, zezwierzęconym świecie i społeczeństwie, w którym ciepło zanika równie szybko, jak kruszą się więzi międzyludzkie.
Trudno mi wskazać najlepszy film Panoramy, bo wiem, że widziałem ich zbyt mało, by móc ocenić całą sekcję. Niewątpliwie jednak to, co zobaczyłem dostarczyło mi pełnego spektrum doświadczeń i pozwoliło przyjrzeć się istotnym problemom w różnych częściach globu, a często wręcz przekonać się, że choć od miejsc tych dzielą mnie setki kilometrów, to współdzielimy te same troski i zmartwienia. Myślę, że jest to jedna z najważniejszych lekcji, jakie dała mi tegoroczna Panorama.
W kolejnych artykułach i postach z Berlinale spodziewajcie się recenzji mojego ulubionego filmu (lub filmów) z sekcji Panorama oraz Moich wrażeń z Encounters. Choć wiem, że od końca festiwalu minął miesiąc, to myślę, że warto dokończyć to, co zacząłem, dlatego przed nami jeszcze trochę drogi. Doceniam to, że jesteście i może nawet doczytujecie do końca. 😉