Po pierwszy dwóch miesiącach 2. kadencji Donalda Trumpa, wydawało się, że wszelkie jego decyzje nie napotkają na sprzeciw amerykańskiego społeczeństwa. A jednak…znaleźli się tacy, którzy postanowili pokazać, że jest inaczej. Na ulice miast wyruszyli ze stanowczym „Hands off” co w wolnym tłumaczeniu może oznaczać coś pomiędzy potocznym i dosadnym „odwal się” a bardziej poetyckim „wara”.
W ciągu ostatniego weekendu przez kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset miast w USA, przeszły protesty przeciwko działaniom podejmowanym przez administrację Trumpa. Zaczęło się od protestów w salonach Tesli, które w większości pokojowe, pozostawiły złe wrażenie. Ze względu na kilku-kilkunastu idiotów, którzy postanowili swoją wściekłość na Elona Muska, okazać w wyjątkowo brutalnej formie, co w sposób oczywisty odebrało protestom wiarygodność i siłę – nie sposób bowiem dyskutować z ludźmi, którzy zamiast dialogu, uciekają się do przemocy w celu przedstawienia swoich racji. Koktajl Mołotowa nie jest i nie może być nigdy argumentem w dyskursie demokratycznym. Po prostu nie.
Dlatego też z taką dużą siłą zadziałały na wyobraźnię protesty, które wedle informacji organizatorów, przeszły we wszystkich (!) 50 stanach, od Alaski gdzie w stolicy Anchorage przeciwko Trumpowi protestowało około 1000 ludzi, po Nowy Jork i Boston. CNN podaje, że w sumie manifestacjach mogło uczestniczyć nawet ponad 5 milionów ludzi. Być może w kontekście niemal 350 milionowej populacji Stanów Zjednoczonych, nie robi to jakiegoś wielkiego wrażenia, ale i tak trzeba przyznać, że w uśpionym, wciąż mocno inercyjnym społeczeństwie amerykańskim, obudził się jakiś duch walki. Wydaje się, że decyzja o nałożeniu ceł odwetowych (które w gruncie rzeczy odwetowymi nie są) na de facto cały świat, w tym na niezamieszkałe przez ludzi wyspy, na których żyją Pingwiny, oraz potęgę gospodarczą jaką jest Lesotho, oraz bardzo systematycznie realizowana operacja, której ostatecznym celem jest a jakże ograniczenie pojmowanej w sposób bardzo szeroki w USA wolności słowa, przelały czarę goryczy.
Mam nadzieję, że to nie będzie ostatni dzwonek i społeczeństwo obywatelskie w USA nie zostało wskazane przeze mnie na wyrost. Mam nadzieję, bo widać wyraźnie, że pobudka zajmuje im jednak dłużej niż nam. Mam nadzieję też, że uda się im utrzymać ten poziom zaangażowania, bo żadnemu z sojuszników USA nie jest na rękę pełzająca izolacja tego kraju. A na nią się właśnie zanosi.
foto : https://bryanalexander.org/
Dodaj komentarz