Derek Cianfrance dał się poznać 3 lata temu bardzo dobrym „Blue Valentine”. Tamten film pozwolił nie tylko zaistnieć temu utalentowanemu reżyserowi, ale także pokazać nieco inną twarz Ryana Goslinga. Nic dziwnego, że panowie postanowili po raz kolejny nawiązać współpracę przy „Drugim obliczu” (traumatyczne tłumaczenie oryginalnego tytułu „A Place Beyond The Pines”). Efekt jest wysokiej klasy, ale jednak w ostatecznym rozrachunku niezadowalający. Ciężko opowiedzieć „Drugie oblicze” bez zdradzenia wielu elementów fabuły. Poprzestanę więc na nakreśleniu struktury narracyjnej. Cianfrance buduje swój film na trzech segmentach, powiązanych bohaterami. Ciekawe to rozwiązanie, bo bardzo płynnie udaje mu się zmieniać postaci drugoplanowe z pierwszoplanowymi. Widać, że reżysersko Cianfrance trzyma więc bardzo wysoki poziom, a wręcz pokazuje, że jako narrator się rozwija. Z dużą swobodą, wiarygodnie przechodzi między kolejnymi wątkami, nie tracąc przy tym bardzo dobrego tempa opowieści. Niestety jest istotny element, który odróżnia „Drugie oblicze” od „Blue Valentine”. W tamtym filmie bowiem Cianfrance pokazał, że jest nie tylko dobrym reżyserem, ale też być może nawet lepszym scenarzystą. Tymczasem w przypadku „Drugiego oblicza” scenariusz bardzo kuleje. Jest to tym bardziej zaskakujące, że właściwie przez 2/3 filmu nic na to nie wskazuje. Pierwsze dwa segmenty bowiem, a szczególnie otwierający, są fabularnie bardzo solidne. Jest w nich tyle samo energii, wiarygodności, siły, co w przypadku fabuły „Blue Valentine”. Cóż więc stało się, że w końcówce Cianfrance stracił wszystko co udało mu się zbudować wcześniej. Gdzieś zniknęło wyczucie, a pojawiła się szarża, przerysowane, głupie reakcje bohaterów, w końcu zupełnie nieprzekonujące aktorstwo. Zresztą trzeba powiedzieć, że generalnie nie jest ono w tym filmie najrówniejsze. Pierwszy segment oparty na roli Ryana Gosling jest bardzo dobry, ale co dziwne najmniejszy wpływ na to ma sam Gosling, który właściwie przez większą część „Drugiego oblicza” pozostaje niewykorzystany. Jego Luke Glanton to jakby wyostrzona wersja postaci kaskadera z „Drive”, z tym że jednak mniej przekonująca, chwilami wręcz nieciekawa. Dużo lepiej w ostatecznym rozrachunku wypada od Goslinga Bradley Cooper, którego segment z kolei jest jednak dużo mocniej wyostrzony, pozbawiony subtelności otwarcia. Już w przypadku tej części fabuła wymyślona przez Cianfrance’a zaczyna sygnalizować pierwsze słabości. Trochę za mocno zaczyna wykładać przysłowiową kawę na ławę, przez co opowieść traci swoją tajemniczość, a przy tym napięcie. Niemniej Cooper, wspomagany przez znakomitego Raya Liottę, trzyma ten wątek w ryzach. Niestety zamykający fragment filmu nie ma się na kim wesprzeć, stąd też końcówka „Drugiego oblicza” jest naprawdę fatalna i o mało co nie psuje całkowitego efektu tak starannie wypracowywanego przez reżysera wcześniej. To czego filmowi Cianfrance’a odmówić oczywiście nie można, to genialnie dobrana muzyka i znakomite zdjęcia. Siłą rzeczy nierówne, bo skonstruowane w specyficzny sposób, „Drugie oblicze” miało ewidentny potencjał stania się jednym z najlepszych filmów roku. Niestety przez koszmarne zakończenie, ta szansa została zaprzepaszczona. Brawa dla Cianfrance’a za próbę bardzo ambitnego, trudnego projektu mówiącego o skomplikowanej konstrukcji człowieka, jego nomen omen drugiej twarzy, drugim obliczu, w końcu o zemście. Szkoda, że to próba nie końca satysfakcjonująca. Maciej Stasierski