Około godziny 23, 1 czerwca 2025 spłynęły wyniki tzw. late polls. Po ich ogłoszeniu poznaliśmy prawdziwego zwycięzcę wyborów prezydenckich – okazał się nim kandydat PiSu, prezes IPN Karol Nawrocki. Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, wspierany przez KO i całą koalicję rządową, drugi raz z rzędu przegrał wyścig o najwyższy urząd w państwie, co prawdopodobnie kończy realnie jego karierę polityczną. Po ogłoszeniu ostatecznych wyników rozpoczęła się analiza…nie, kłamię. Zaczęło się szukanie winnych tej druzgocącej porażki, do której nie powinno było dojść. Jak udowodnili już nie po raz pierwszy sztabowcy Koalicji Obywatelskiej, w ich przypadku jednak memiczne zawołanie: „Potrzymaj mi piwo” nie jest żartem, a bardziej trzeźwym i wyjątkowo gorzkim opisem rzeczywistości.
Szukając przyczyn porażki Trzaskowskiego, odpowiedzi należy szukać po pierwsze właśnie w sztabie, który Trzaskowski sam sobie ułożył. Zamiast sięgnąć po fachowców, co stało się w przypadku ekipy Karola Nawrockiego, który do czasu powstania sztabu nie znał połowy swoich przyszłych współpracowników, prezydent stolicy postawił na ludzi, którym ufa, których zna, których lubi. Nierzadko prywatnie. Niestety zaufanie nie jest równoznaczne z kompetencjami, co jego ludzie udowodnili w toku tej kampanii nader często. Sztab to nie powinna być ekipa przyjaciół i znajomych, którzy poklepują się po plecach nawet jak robią karygodne błędy (debata w Końskich jest tego najlepszym przykładem), a zespół profesjonalistów, w którym w miarę rozwoju sytuacji, dochodzi do przetasowań, i który na bieżąco analizuje coś tak podstawowego jak sondaże. Celem sztabu nie powinno być przecież dobre samopoczucie jego członków, a zwiększanie skuteczności kampanii. Bo gra toczyła się o najwyższą stawkę
Czy jednak jakiekolwiek zmiany w sztabie, wzmacnianie go, miały szansę dać pozytywny efekt, kiedy w momencie jego powstania, zrodziła się koncepcja stworzenia Rafała Trzaskowskiego na nowo? Nie byłoby może w tym nic złego, w końcu trzeba było pokazać, że Trzaskowski zmienia się i reaguje na dziejące się w zawrotnym tempie przemiany w Polsce i na świecie, jednak obrano najgorszy możliwy kierunek. Jak można było pomyśleć, że budowany przez lata wizerunek centrolewicowego polityka, należy teraz na 6 miesięcy odwrócić o 180 stopni? Przecież żaden trzeźwo myślący wyborca nie uzna takiej wolty za coś wiarygodnego! Sztab nie przygotował Trzaskowskiego na pytania o zmianę poglądów, a on okazał się być może za mało utalentowanym politykiem, żeby ją ograć. Widzieliśmy to już pod koniec zeszłego roku przy kampanii Kamali Harris – skręt w prawo, przy uprzednio określonym, kompletnie odwrotnym rysie ideologicznym polityka, zakrawa o farsę, w której sam kandydat też nie potrafił się odnaleźć. Nigdy nie uwierzę w to, że Trzaskowski z przekonaniem wprowadzał do kampanii pomysł ograniczenia świadczeń dla obywateli Ukrainy. Dla kontrastu, kiedy przyszło bronić swoich prawdziwych, a nie narzuconych przez sztab przekonań, prezydent Warszawy miał bodaj najmocniejszy moment w kampanii, jak podczas debaty w Super Expressie jednoznacznie odrzucił antysemickie wycieczki Grzegorza Brauna. Wtedy Trzaskowski był autentyczny, takiego Trzaskowskiego ludzie poznali przez kilkanaście lat jego politycznej kariery, jak i w czasie krótkiej kampanii z 2020 roku.
Naprawdę nietrudno policzyć czy ten skręt okazał się skuteczny – ledwo 200 tys. głosów więcej, mimo że odtrąbiono zostały przecież liczne sukcesy, na czele z piwem ze Sławomirem Mentzenem. Tymczasem głosów lidera Konfederacji z pierwszej tury, Trzaskowski uzbierał…kilkanaście procent? 5 lat temu ok. 40 procent zwolenników Bosaka głosowało na prezydenta Warszawy. Czy przypadkiem nie dlatego, że w tamtej kampanii był autentyczny? Ze mimo skrajnych różnic światopoglądowych wyborcy Konfederacji znaleźli w nim kontrę względem jedynowładztwa PiSu? Myślę, że to odpowiedzi na te pytanie są wybitnie proste i nie znajdują ich tylko sztabowcy KO.
Wyborcy Mentzen to w Karolu Nawrockim szukali z kolei zatrzymania tego mitycznego „domknięcia systemu”. I szczerze powiedziawszy trudno im się dziwić, bo to koalicja rządowa w dużej mierze uniemożliwiła Trzaskowskiego wygraną. On nie miał się za bardzo czym pochwalić w imieniu koalicji, nie przeprowadził też żadnych patronackich projektów przez rząd. Pozostało mu właściwie tylko tłumaczenie dlaczego koalicja nie dowozi. Odpowiedź na to zawsze była jedna: „bo prezydent i tak zawetuje”. Prezydent Duda, tak między Bogiem a prawdą, zawetował kilka ustaw, kilka kolejnych wysłał do tzw. TK. Nawet jednak jeśli uznać argument ze hamulcowym prezydentem za przekonujący, to nic nie usprawiedliwia koalicji rządowej przed zarzutem, że Z SEJMU NIE WYCHODZI ŻADNE PRAWO. A co za tym idzie, krytyka Dudy w tym zakresie nie jest uprawniona, bo w przypadku sztandarowych pomysłów programowych koalicji, on nawet nie mógł się pochylić na przegłosowanymi regulacjami. BO ICH NIE BYŁO i NIE MA. I właśnie dlatego rząd Tuska stał się politycznym odpowiednikiem tej piłki, co parzy i trzeba ją jak najszybciej odpychać, odrzucać. Tymczasem Rafał Trzaskowski jednak poczuł się w obowiązku, żeby podkreślać wątpliwe zasługi rządu…coś mi to przypomina…ah tak, Kamala Harris w „The View” stwierdziła przecież, że nie będzie się odcinała od spuścizny niemożliwie wręcz niepopularnego ówcześnie Joe Bidena. Wynik: ten sam.
Gwoździem do trumny tej kampanii okazał się chyba najmniej spodziewany element układanki – Donald Tusk. Niepopularny premier, nie dość że postanowił połechtać swoje ego i wygłosić przemówienia na marszu w Warszawie (trzeba było sobie odpuścić, oddać pole kandydatom, którzy „przekazywali” poparcie), to jeszcze po wybuchu afery sutenerskiej, postanowił pobiec do mediów i ogłosić wyniki własnego śledztwa, wskazując na pato freak fightera/bohatera „Sprawy dla reportera” Jacka Murańskiego, który jest postacią z memów, a nie może być wiarygodnym świadkiem. I odebrał tym oskarżeniom siłę rażenia, którą na pewno miały większą, przed wyskokiem premiera. Braw nie było końca, możliwe, że posłowie KO wiwatowali jakieś 2 godziny. Czyli tyle ile Rafał Trzaskowski był prezydentem RP.
Czy ktoś wyciągnie wnioski z tej tragicznej w formie i skutkach kampanii? Pół żartem, pół serio mówiąc to pewnie głównie Jarosław Kaczyński, który utwierdzi się w przekonaniu, że jest demiurgiem i najlepszym strategiem polskiej polityki. A całkiem serio, myślę, że po wypowiedziach i działaniach już widać, że jeśli jakieś wnioski zostały wyciągnięte, to tylko te błędne. Marszałkini Kidawa-Błońska coś już przebąkiwała o tym, że to wina niewyedukowanego społeczeństwa, które powinno było przecież rozpoznać kibola, sutenera i faszystę. Sam Donald Tusk z kolei wnosi o wotum zaufania i zapowiada głęboką rekonstrukcję. Jeśli ma ona wyglądać tak, że prokuratorem generalnym zostanie Roman Giertych, to właśnie obserwujemy początek końca koalicji rządowej, Koalicji Obywatelskiej i samego premiera.
Dodaj komentarz