Wtorek, godzina 20, Cafe Mañana. Chłopaki wciągają po schodach scenę, która będzie wykorzystywana podczas występu. Jest Maciek i drugi Maciek, ale też Adam i dwóch Jakubów. Na górze już czeka Agata. To znak, że pełny skład Całych na Biało jest na miejscu, a przed nami ponad 2 godziny dobrej zabawy.
Muszę przyznać, że jestem trochę nieobiektywny w kontekście tej specyficznej grupy ludzi. Poznałem ich dobre kilka lat temu, kiedy na występy w klubie Kredance przychodziło…hmm jakby to określić…stosownie mniej osób. Zawsze zajmowałem miejsce na dość słynnej już sofie w rogu wielkiej sali. Dlatego od tamtego momentu ja i moi znajomy uchodziliśmy wśród Całych na Biało za SOFĘ. Ważne, że nie sofę szyderców, szczególnie, że nic z naszego udziału w ich występach nie było z szyderstwa. Przeciwnie, zainspirowani przez jednego z członków grupy, chcieliśmy poznać resztę tych pozytywnie szalonych zapaleńców, którym chce się obnażać przed dużo większą grupą sceptycznie nastawionej publiczności i z każdą zagraną sceną coraz bardziej kupować jej sympatię. Dzięki Agacie, która chyba od razu poczuła, że będziemy wiernymi fanami, poznaliśmy także inną wrocławską inicjatywę Slam Poetry Night. O niej następnym razem.
Wracając do Całych na biało – świetną decyzją z punktu widzenia rozwoju grupy okazała się przeprowadzka. Kiedy pierwszy raz szedłem na ich występ do Mañany, byłem raczej spokojny o to, że usiądę i będę mógł przez dwie godziny wyluzować się oglądając ludzi, których jeszcze właściwie nie znałem, ale już mogłem uznać za dobrych znajomych. Poznanie ich tylko tę tezę potwierdziło.
Mój spokój związany z miejscem do siedzenia został znacząco nadwątlony, kiedy powoli zacząłem się wspinać po schodach do Mañany. Zebrał się taki tłum, spragniony czegoś świeżego i nowego, że o miejscu mogłem zapomnieć. Nigdy więcej nie popełniłem błędu przychodzenia na ostatnią chwilę, a przyznam, że opuściłem dosłownie kilka występów. Cali na Biało stali się bowiem dla mnie (i dla tej sporej garści mieszkańców Wrocławia) swego rodzaju marką, która zapewnia dwie rzeczy: świetną rozrywkę oraz bezpośrednio wynikającą z niej szansę za zostawienie za sobą szarości życia. Rzecz nie do pogardzenia, nawet na chwilę.
O tym, że skład Agata Afeltowicz, Maciek Wiśniewski, Maciek Antkiewicz, Adam Cybulski, Jakub Zygadło i Jakub Ścibor to rzeczywiście pewniak, kiedy myślimy o zagospodarowanu wtorkowego wieczoru, zaświadczyć mogą persony w świecie improwizacji i stand-upu wielkie – Wojciech Tremiszewski, Abelard Giza czy Szymon Jachimek. A przecież ostatnio odwiedził ich też widoczny na zdjęciach (szacunek Radek Kowalik!) Misiek Koterski. Jeśli więc nie wierzycie skromnemu autorowi tego artykułu, to tym wyżej wymienionym na pewno można. Wrodzony polski sceptycyzm będzie Wam pewnie kazał sprawdzić samemu, do czego zachęcam – co drugi wtorek w Cafe Mañana od 20. Zaatakują Was „tylko pytaniami”, które są frustrującym otwarciem, ale potem już powinno być z górki! Zabierzcie znajomych, nie będą żałować. Moi nigdy nie żałowali.
Średnio obiektywny Maciej Stasierski
Comments (1)