Jankowska: Welcome to Twin Peaks – wycieczka po latach

Diane, 11:30 a.m., February 24th. Entering the town of Twin Peaks, five miles south of the Canadian border, twelve miles west of the state line. I’ve never seen so many trees in my life. As W.C. Fields would say, I’d rather be here than Philadelphia.

Powrót do „Twin Peaks” to podróż w czasie i przestrzeni – nie tylko do miasteczka skrywającego mroczne tajemnice, ale również w głąb mojego własnego postrzegania sztuki audiowizualnej. Oglądanie serialu po raz drugi, po niemal dziesięciu latach, okazało się niezwykle odświeżającym doświadczeniem, które wzbogaciło moje spojrzenie na utwór Davida Lyncha. Impulsem do powrotu była niedawna śmierć reżysera, a samo ponowne zanurzenie się w tej historii przypomniało mi, dlaczego „Twin Peaks” jest damn good dziełem audiowizualnym.

Na nowo zachwyciło mnie niemal wszystko, co zobaczyłam. Zachwyca sposób, w jaki Lynch prowadzi historię i kreuje swoje postaci. Już sam wątek Laury Palmer, której sekrety odkrywamy wraz z agentem Cooperem, jest dowodem starannie poprowadzonej narracji, w której nie ma miejsca na błędy czy niedopatrzenia. Każda postać, od uroczego, ekscentrycznego Dale’a Coopera, przez femme fatale Audrey Horne, po upiornego Boba, jest skonstruowana z niebywałą precyzją. Bohaterowie są tak różni, a jednocześnie tak realistyczni w swoich dziwactwach, że zyskują status ikoniczny. Ich historie splatają się ze sobą w sposób, który wydaje się zarazem naturalny i niemal mistyczny.

Tym, co również doceniłam podczas tego rewatchu, jest wielowarstwowość serialu. Z pozoru kryminalna intryga okazuje się punktem wyjścia do refleksji nad naturą dobra i zła, granicami świadomości oraz ukrytymi pragnieniami ludzkiej duszy. Lynch świadomie wprowadza symbole, niedopowiedzenia, wskazówki, zmuszając nas do zastanowienia i interpretacji, co pozwala na stworzenie wiele ścieżek odkrywania historii (potwierdza to w szczególności trzeci sezon serialu).

Klimat lat 90., mroczna symbolika, surrealistyczne sceny, a nawet specyficzny humor to elementy, które tworzyły „Twin Peaks” jako dzieło przełomowe i wyprzedzające swoje czasy. Po kilkudziesięciu latach widać, jak wielki wpływ wywarło dzieło Lyncha na kolejne produkcje. Jednak żaden inny serial nie potrafił oddać tej specyficznej magii, którą reżyser zdołał uchwycić w historii Laury Palmer.

Opisując „Twin Peaks”, nie da się nie wspomnieć o muzyce autorstwa Angelo Badalamentiego – to ona w dużej mierze buduje filmowy świat miasteczka. Jego charakterystyczne, hipnotyzujące motywy wprowadzają widza w trans, gdzie każda nuta zdaje się mieć swoje miejsce, odzwierciedlając zarówno piękno, jak i niepokój tego uniwersum. Sama scena otwierająca z motywem przewodnim potrafi sprawić, że serce bije szybciej. Muzyka w „Twin Peaks” jest integralną częścią narracji, niemal kolejną postacią, opowiadającą własną historię.

„Twin Peaks” nie jest tylko serialem, to doświadczenie. Powrót do tej historii po latach przypomniał mi, dlaczego Lynch pozostaje niedoścignionym mistrzem swojego rzemiosła. Każdy, kto zdecyduje się na tę podróż, może spodziewać się emocji, które nieustannie będą wracać, jak echo w ciemnym lesie Twin Peaks.

komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *