Wielkie wrażenie zrobił na mnie debiutancki film Damiena Chazelle’a „Whiplash”. Bodaj od czasu „Obcego 3” i „Memento” nie widziałem równie efektownego debiutu. Oczekiwałem, że Chazelle równie mocno zachwyci mnie w swoim kolejnym filmie „La La Land” i że stanie się odnowicielem nie tylko musicali, ale w ogóle filmów muzycznych.
Choć mam z tym filmem problem, jednocześnie wierzę, że jest on wprawką i przygotowaniem do dokonania przewrotu w tym gatunku. Niewykluczone, że znajdą się tacy, którzy za taki kamień milowy w musicalach uznają właśnie „La La Land” – film doceniany przez fachowców, który ma szansę stać się także wielkim sukcesem komercyjnym. Czy Chazelle zasiądzie na kinowym tronie obok Xaviera Dolana i Wesa Andersona? Bardzo trzymam za to kciuki i wierzę, że mu się uda.
A co, jeśli ta starannie przygotowana filmowa produkcja okaże się komercyjną klapą? Nawet jeśli tak by się stało, „La La Land” ma szansę stać się filmem kultowym. Tak naprawdę ma także wszystko, by odnieść sukces – Emmę Stone i Ryana Goslinga, przepiękne zdjęcia, ładną muzykę i reżysera o ogromnym talencie. Dlaczego więc narzekam? Odnoszę wrażenie, że Chazelle zbyt wysoko postawił sobie poprzeczkę. W „La La Land” rozczarował mnie nieco chaotyczny i nierówny scenariusz. Niby pokochałem tę historię i tych bohaterów, ale nie tak bardzo, jak postaci ze skromnego filmu „Once”. Nie wspominając o klasykach na miarę „Deszczowej piosenki” i „West Side Story”, które są w „La La Land” cytowane.
Wydaje mi się, że reżyser bardzo chciał, żeby te sceny wyglądały ładnie i efektownie, ale nie powiedział niczego nowego i porywającego. Nie jest to film, który na dłużej zapadnie mi w pamięć, przede wszystkim muzycznie. Moim zdaniem nie ma w nim wpadających w ucho przebojów na miarę „I Don’t Know How To Love Him” z „Jesus Christ Superstar”.
Jednocześnie uważam, że Chazelle jest wręcz stworzony do robienia filmów lekkich, sprawiających widzom przyjemność, a więc do musicali i komedii, choć jest to uśmiech często dyskretny, pełen melancholii i goryczy. Humor łączy się u niego z dramatem.
Chazelle zapewne stara się kontynuować najlepsze filmowe tradycje, z jednej strony kładąc nacisk na warsztat filmowy, a z drugiej rozwijając swoją namiętność do muzyki i kina. Wierzę, że uda mu się doprowadzić tę metodę do mistrzostwa, nawet stosując klasyczne chwyty. Kinofilski „La La Land” jest filmem pełnym ciepła i miłości. Właśnie za to pokochałem tę opowieść, w której miłość przebija się przez koszmar rutyny i codzienności.
Autor: Michał Hernes