Oglądając najnowszy film Roberta Zemeckisa „Lot”, którym reżyser po latach prób w animacji powraca do kina aktorskiej, rodzi się podstawowe pytanie: po co pokazywać po raz 374-ty uzależnionego od alkoholu bohatera, który nie chce przyznać, że jest chory. Przynajmniej po to, żeby zobaczyć w tej roli wielkiego Denzela Washingtona w najlepszej swojej roli dekady. Kapitan William Whitaker (w tej roli Washington) w cudowny, jedynie sobie znany sposób ratuje samolot pasażerski przed wielką katastrofą. Okrzyknięty bohaterem narodowym, zaszywa się jednak. Rodzi to podejrzenia opinii publicznej, zaczynają pojawiać się oskarżenia, o to, że Whitaker pilotował pod wpływem alkoholu. Czy William, przez przyjaciół zwany Whipem, podejmie walkę o dobre imię? Dlaczego nie sposób uznać „Lot” za film w pełni udany? Chyba głównie ze względu na scenariusz pióra Johna Gatinsa, niezasłużenie nominowany do Oskara. Głównym jego problemem jest oczywiście pojawiające się uczucie deja vu. Widzieliśmy to bowiem bardzo wiele razy w lepszym i gorszym wykonaniu. Skrypt Gatinsa pozornie wprowadza nową perspektywę upadłego bohatera, ale to też już było. Wszystko w tekście Gatinsa toczy się jak po sznurku schematu, nie ma w nim niestety żadnego zaskoczenia. Nie jest wszak nim refleksja, że popularni ludzie są bardziej narażeni na zagrożenia związane z używkami, żyjąc pod stałą presją prasy, otoczenia. Zresztą nie wydaje mi się, by taka teza by szczególnie przenikliwa, jeśli nie w całości fałszywa. To czym „Lot” wygrywa i nadrabia scenariuszowe słabości, jest w szczególności wybitne aktorstwo, ale też sprawność reżyserska Roberta Zemeckisa. Znaną temu twórcy dbałość o szczegóły widać szczególnie we wspaniałej, otwierającej film, sekwencji katastrofy samolotowej. Zemeckis świetnie żongluje też tonacją, dzięki czemu „Lot” nawet w swoich bardziej przewidywalnych, oczywistych momentach nie staje się melodramatyczny i przerysowany. Wielkie brawa należą się też obsadzie, która może nawet lepiej broni tego filmu przed ostatecznym popadnięcie w schemat. Szczególnie Denzel Washington jest w „Locie” rewelacyjny. Jego brawurowa, wielowarstwowa kreacja zawsze zaskakuje i przypomina jego najlepsze role z „Dniem próby” na czele. Washington genialnie pokazuje rozchwianie emocjonalne i fizyczne Whipa, spowodowane uzależnieniem od alkoholu. Świetnie partneruje mu Kelly Reilly w roli dziwnej, jakby poskładanej z najprostszych fabularnych klisz. Jednak Reilly swoją charyzmą kapitalnie broni swojej bohaterki. Drugim planem rządzą zaś Bruce Greenwood, Don Cheadle oraz najlepszy z trójki, przezabawny John Goodman. Dzięki znakomitej obsadzie i reżyserskiej sprawności Zemeckisa „Lot” na pewno nie jest czasem straconym. Warto jednak zasugerować Johnowi Gatinsowi, że scenariusz powinien mieć w sobie coś oryginalnego i nietuzinkowego. Tutaj tego nie ma, co nieco psuje ostateczne wrażenie. Niemniej dla samego Washingtona warto! Maciej Stasierski