Kleber Mendonca Filho to jeden z tych reżyserów, który stał się dla mnie przed laty odkryciem festiwalu Nowe Horyzonty. Najpierw „Sąsiedzkie dźwięki”, jeszcze w konkursie, potem „Aquarius” i „Bacurau” w sekcjach mistrzów oraz pokazach galowych. Teraz do Wrocławia przywiózł nagrodzonego w tym roku w Cannes „Tajnego agenta”.
Nie będę tego ukrywał: Filho to jest reżyser, którego estetyka, sposób narracji wyjątkowo mi leżą. Łączenie tropów gatunkowych z autorskim językiem, jaki niewątpliwie sobie wyrobił Kleber, to dla mnie mieszanka wybuchowa. W „Tajnym agencie”, który co prawda nie będzie moją ulubioną jego propozycją, dołożył coś, czego w takim dużym natężeniu jeszcze u niego nie widziałem. Absurdalność humoru czy sytuacji przedstawionych w historii Armanda vel Marcela vel Fernanda jest rozbrajająca.
Z jednej strony więc dostajemy, można byłoby powiedzieć, przestylizowaną stylistykę, w której mieści się dość klasyczna historia kryminalna, z pseudonimami, strzelaninami czy przyspieszonym biciem serca. Jednak ta cała konstrukcja od początku postawiona jest w dość ewidentny nawias, w którym mieści się także fantastycznie przemycona, nomen omen, opowieść o mitach, legendach miejskich, zarządzaniu strachem, korupcji – cóż za połączenie!
Osobne słowo w tym miejscu trzeba poświęcić Wagnerowi Mourze. W Brazylii człowiek-instytucja, światu dał się poznać jako Escobar w „Narcos”, tutaj gra 2-3 role jednocześnie. I wszystkie mu wychodzą absolutnie perfekcyjnie. Słabość bohatera, jego wewnętrzne demony, nieprzepracowana trauma, a jednocześnie charyzma i nieustępliwość – wszystko to rysuje się na twarzy Moury przez cały czas, który dźwiga tę narrację na swoich barkach. Kreacja nagrodzona w Cannes, czy Oscary będą następne?
Dawno nie otwierałem Nowych Horyzontów tak mocny uderzeniem – „Tajny agent” dorósł do słów, którymi był opisywany podczas pokazów canneńskich. Jeśli więc przegrał Palmę, to nic tylko się cieszyć na seans Jafara Panahiego.

Dodaj komentarz