Zastanawiam się ostatnio nad anonimowością w internecie. Co się z nią stało? Pamiętam, że kilka lat temu, kiedy najciekawszym miejscem w sieci były jeszcze czaty, ludzie bronili dostępu do swoich danych. Na forum – każdy miał swój nick. W gadu-gadu – mimo że była rubryczka „nazwisko” do wypełnienia – nie przypominam sobie, żeby ktoś je tam wpisywał.
Wszystko chyba zmieniła (w Polsce) Nasza-klasa. Ze zrozumiałych względów – pierwotnym celem serwisu było poszukiwanie dawnych znajomych. Trudno kogoś odnaleźć jedynie po pseudonimach. Żeby więc znów skontaktować się ze szkolnymi przyjaciółmi, trzeba było raczej się przełamać – podać swoje nazwisko.
Wydaje mi się, że Facebook idzie jeszcze dalej niż Nk. Kiedyś nie wyobrażałem sobie, żeby jakikolwiek tekst w internecie komentować pod własnym nazwiskiem. Nie chodzi o to, że mogłem się czuć bezkarnym i anonimowo obrażać wszystkich (bo tego nie robiłem). Raczej o sam fakt, że komuś podaję swoje dane. Dziś – portal Zuckerberga udostępnia różnym stronom internetowym system komentarzy podpięty pod Facebook. Efekt – na wielu stronach (np. natemat.pl, kwejk.pl) trzeba wyrażać opinię podpisując się własnym nazwiskiem (chyba że na facebookowym koncie wpisaliśmy fikcyjne dane).
Wiadomo, że samo nazwisko nie jest też niczym wielkim – jest np. mnóstwo Pawłów Wojciechowskich i wśród nich mogę czuć się dość anonimowo. Gorzej, według mnie, jeśli swój profil uzupełnimy o adresy, maile, numery telefonów, zdjęcia, ale też poglądy polityczne i religijne – wtedy nie mamy nic do ukrycia. I jesteśmy łatwym celem – między innymi dla ludzi, którzy potrafią na wszystkim zbijać kasę.
Paweł Wojciechowski