Ostatnie lata dobitnie dowodzą braku kreatywności scenarzystów z Hollywood. Powielanie schematów sprawdzonych po stokroć, wiele niepotrzebnych remaków czy sequeli to chleb powszedni w repertuarze kinowym za oceanem. Na szczęście to co mało oryginalnie nie zawsze musi od razu równać się niskiej jakości. Świetnym dowodem jest „Przetrwanie” w reżyserii Joe Carnahana. Carnahan („Drużyna A”) opowiada w swoim obrazie historię grupy mężczyzn, którzy cało wyszli z tragicznej katastrofy samolotowej. Jednak ich sytuacja wcale nie jest wesoła, gdyż znaleźli się w w zupełnie nieznanym im miejscu, w którym nie tylko jest przeraźliwie zimno, ale też grasuje bardzo dobrze zorganizowana wataha wilków. Brzmi bardzo schematycznie, nieprawdaż? I rzeczywiście Carnahan od początku nie ukrywa, że jego film w kwestii opowiadanej historii nie będzie miał nic wspólnego z oryginalnością. Jednak dzięki jego bardzo sprawnej reżyserii bardzo szybko zupełnie przestaje mieć to znaczenie. „Przetrwanie” ogląda się wszak wręcz wyśmienicie. Od samego początku udaje się Carnahanowi wytworzyć chwilami naprawdę nieznośnie przeszywające napięcie. Duża w tym zasługa idealnie dobranej zimowej scenerii, która czyni walkę o przetrwanie bohaterów tym bardziej trudną. Udało się więc Carnahanowi stworzyć kawałek znakomitej rozrywki. Na takie zdanie nie wpływają nawet sceny, które ciężko określić mianem realistycznych, jak np. jedna z ostatnich, w której główny bohater pływa w koszmarnie zimnej wodzie i jej temperatura nie ma na niego większego wpływu. Carnahan, wraz ze swoim współscenarzystą i autorem oryginalnego opowiadania Ianem MacKenzie Jeffersem, chcieli jednak ze schematu, na którym oparte jest „Przetrwanie” wycisnąć wiele więcej niż tylko szybko opowiedziane kino akcji. I co najbardziej zaskakującej udało im się. Film jest wypełniony elementami o charakterze niemal filozoficznym. Na przykładzie bohaterów obserwujemy różne postawy dotyczące Boga, śmierci, życia po niej. W bardzo poruszającej końcówce objawiają się nawet elementy pewnej bardzo interesującej metafizyki. Co jednak najciekawsze i chyba najrzadsze w perspektywie współczesnego kina akcji udało się twórcom wiarygodnie przedstawić katalog różnych bohaterów, z których każdy ma do opowiedzenia swoją, unikalną historię. Jest to naprawdę olbrzymie osiągnięcie, szczególnie mając w pamięci jak bardzo twórcy gatunku zapominają o tzw. character development koncentrując się tylko na scenach akcji. W „Przetrwaniu” wszystko jest niemal idealnie wypośrodkowane – mamy dużo bardzo solidnie zrealizowanych scen dynamicznych, ale pozostaje też miejsce na chwilę zadumy i zastanowienia nad losem ludzi. Ci ludzi zaś wykreowani są przez momentami zachwycająco grającą obsadę aktorów z drugiej lub trzeciej ligi Hollywood. Jedyną gwiazdą filmu z prawdziwego zdarzenia jest tutaj Liam Neeson, który rolą Ottwaya z impetem odbija się od dna, na którym znalazł się po ostatniej długiej serii porażek. Tym razem jednak nie tylko stanął na wysokości zadania, ale z potencjalnie niezbyt ciekawej postaci udało mu się stworzyć bohatera niezwykle skomplikowanego i pełnego wewnętrznych sprzeczności. Neeson tą rolą udowodnij, że nie wolno go tak łatwo skreślać. Na drugim planie na szczególne wyróżnienie zasługują Dallas Roberts jako religijny Hendrick oraz Frank Grillo w roli nieco nadpobudliwego Diaza, którego pożegnanie pozostaje jedną z najbardziej wstrząsających scen filmu. Oczywiście technicznie film pozostaje bez zarzutu, jednak montaż i muzyka pozostaje w tym momencie jedynie użytkowa w kontekście rozwijającej się fabuły. „Przetrwanie” to jedną z większych zaskoczeń pierwszej połowy roku. Długo nie było takiego filmu, który nie tylko skorzystałby z utartego schematu w sposób efektywny, ale wręcz wzbogaciłby gatunek o nowe elementy dotyczącej innej strony ludzkiej natury. Odrodzenie Liama Neesona z najmniej oczekiwanym momencie! Maciej Stasierski