Po koncercie, który odbył się 19 marca miałem okazję porozmawiania z muzykami zespołu Cool Kids Of Death – gitarzystą Marcinem Kowalskim i wokalistą Krzyśkiem Ostrowskim. Oto zapis tego co powiedzieli…
Co sądzicie o dzisiejszym występie?
K – Było naprawdę zajebiście. Przyszło dużo ludzi i dobrze się bawili. To najważniejsze.
M – Występ był świetny. Reakcje ludzi świadczyły że im się podobało. Nam przez to grało się doskonale. Jak widzimy że ktoś docenia naszą muzykę to nabieramy dodatkowej ochoty do gry.
To może poruszę kwestię repertuaru. Dlaczego nie zagraliście z nic z drugiej płyty wyłączając Armię Zbawienia?
K – Po prostu postawiliśmy na promocję nowej płyty i te rzeczy które rzadko gramy.
M – Tak. Zagraliśmy sporo piosenek których dawno nie było na naszych koncertach jak Uważaj lub Niech wszystko spłonie. Poza tym chcieliśmy zagrać jak najwięcej tych rzeczy które podobają się publiczności.
Właśnie. W zeszłym tygodniu ukazała się wasza nowa płyta. Jak myślicie jak oceniają ją ludzie i co sami o niej sądzicie?
K – Co sądzą o niej słuchacze to jeszcze nie mam pojęcia. Jeszcze się to okaże. Natomiast sam uważam że jest to nasza najlepsza rzecz. Duży krok do przodu.
M – Z tego co widzę na koncertach to ludzie dobrze ją przyjmują, znają już nawet teksty… Na pewno jest płytą w którą włożyliśmy najwięcej wysiłku. W końcu wydanie jej zabrało nam dwa lata.
Moim zdaniem jej główną zaletą jest brzmienie. Jest ono po prostu miażdżące! Tobias Levin który był producentem odwalił kawał dobrej roboty…
M – Zgodzę się. Facet zmusił nas do dużego wysiłku co zaprocentowało. Poza tym posiada nieprawdopodobne studio nagraniowe. Do nagrań używaliśmy wzmacniaczy produkowanych jeszcze w latach 60. Oczywiście najlepszych firm. Niesamowity sprzęt! Pozwoliło to wydobyć z instrumentów ich prawdziwe brzmienie. Zyskał na tym zwłaszcza bas. Innym ważnym aspektem było to że nagrywaliśmy w 100% na żywo. Ale można też spojrzeć na tę sprawę z innej perspektywy. Nie bez znaczenia jest fakt że jesteśmy po prostu lepszym zespołem niż kilka lat temu. Mówi nam to wiele osób i coś w tym jest. Na koncertach które graliśmy zdobyliśmy doświadczenie i sceniczne obycie. Pozwoliło nam to stworzyć płytę ciekawszą pod względem kompozycji.
A jaki jest obecnie status zespołu na polskiej scenie muzycznej. Jesteście bardziej zespołem alternatywnym, czy mainstreamowym?
K – Nie należymy do mainstreamu. Nie jesteśmy też alternatywni. Jesteśmy zespołem CKOD!
M – Przede wszystkim jesteśmy jeszcze słabym zespołem. Jeszcze długa droga przed nami.
A co znajdujecie dla siebie we współczesnej muzyce? Czym się inspirujecie?
K – Ja słucham Arctic Monkeys, ale się nimi nie inspiruje. To jest po prostu fajny zespół, fajne granie.
M – CKOD to zespół tworzony przez sześć osób z czego każda słucha czegoś innego. Tak więc jest to przekrój od muzyki klasycznej do Slayera.
Na nowej płycie zerwaliście z tematem buntu widocznego w tekstach. Czy uczyniliście tak by nie wkurzyć dziennikarzy krytykujących że jesteście zespołem monotematycznym?
K – Nie to nie tak. Bunt znikał z tekstów stopniowo. Już na drugiej płycie był go mniej. Wydaje mi się że jest to efekt ewolucji zespołu. Po prostu dorastamy.
Niedawno ruszyła wasza strona internetowym w serwisie Myspace.com. Czy zauważyliście w związku z tym faktem jakieś zainteresowanie zespołem na Zachodzie? Macie jakieś propozycje koncertów?
K – Tak coraz więcej osób wie że istnieje taki zespół jak CKOD.
M – Pojawiają się nowe propozycje koncertów. Możemy zagrać w klubach w Los Angeles i San Francisco. Możliwe że wydadzą tam naszą płytę z dystrybucją na Stany i Kanadę. Z resztą wydaliśmy nasz album anglojęzyczny będący kompilacją najlepszych piosenek z pierwszej i drugiej płyty w Japonii. Został tam dobrze przyjęty więc może coś ruszy za granicą.
A poza tym będą koncerty z Mediengruppe Telekommander w Niemczech i w Polsce. Już z nimi graliśmy. To świetni goście i tworzą dobrą muzykę.
Ale za granicą graliście nie tylko z Mediengruppe Telekommander. Był też występ przed samym Iggym Popem i The Stooges. I to nie byle gdzie bo w Hammersmith Apollo.
M – To było niesamowite przeżycie. Wyszliśmy na scenę zestresowani, ale jakoś zagraliśmy. Publiczność dobrze nas przyjęła. Najlepsze że mogliśmy pogadać z Iggym. W prawdzie przez pięć minut, ale zawsze. Pochwalił nasz występ. Zresztą ten gość to żywa legenda. Jak zagrał swoje stare stricte punkowe kawałki to ludzie wręcz oszaleli!
Nic tylko pogratulować. Powiedzcie jeszcze jak wygląda sprawa koncertów w Polsce i czy wersja anglojęzyczna trafi na nasz rodzimy rynek?
M – Będzie trasa koncertowa po kraju. We Wrocławiu będziemy grali w maju przed New Model Army. Co do płyty to jeszcze nie wiadomo. Na dzień dzisiejszy jest to dla nas nieopłacalne, bo byśmy na tym stracili. Po prostu wytwórnia nie chce wyłożyć takich pieniędzy żeby wydać płytę i sami byśmy musieli za to płacić. Ale może jeszcze coś się zmieni. Zobaczymy.
A na koniec takie pytanie o stare koncerty. Jak wam się grało na zeszłorocznych Juwenaliach we Wrocławiu? Publika chyba średnio was przyjęła…
K – Mi się grało bardzo dobrze. Miło wspominam.
M – Ja nie lubię grać na takich dużych imprezach, bo przychodzą nie tylko nasi fani i przez to siada atmosfera koncertu. Ale sam występ był w porządku.
Wielkie dzięki za wywiad.
Thurston