Jak usłyszałem, że polscy filmowcy zabierają się za gatunek kryminalny, to od razu popukałem się w czoło. Ile to już razy w ostatnich czasach przekonywaliśmy się, że w Polsce kina gatunkowego, a szczególnie tego rodzaju robić nie umiemy, czy wręcz nie powinniśmy. Eugeniusz Korin jednak nie spoczął na laurach i z powodu „Sępa” wcale nie musi się wstydzić. Tytułowy sęp to nadkomisarz Aleksander Wolin (całkiem niezły Michał Żebrowski). Wraz z insepktorem Bożkiem (Daniel Olbrychski) przyjmują bardzo tajemniczą, dla policji kompromitującą sprawę. Chodzi o najbardziej niebezpiecznych przestępców, którzy w nieznanych okolicznościach znikają z sali rozpraw, uciekają w więzień czy w trakcie aresztowań. Generał Krasucki (genialny Piotr Fronczewski) ma nieodparte wrażenie, że wszystkie te zdarzenia coś łączy. W tym momencie śledztwo przejmuje Sęp. Z fabułą wymyśloną przez Eugeniusza Korina jest rzecz jasna kilka problemów. Pierwszym, podstawowym jest początkowy brak napięcia – grzech właściwie niewybaczalny w przypadku filmu gatunku kryminalnego. Jednak z tym problemem Korin był w stanie sobie zaskakująco szybko poradzić, co świadczy o jego dużej sprawności reżyserskiej. Nie tylko jednak to – widać ją także w scenach retrospektywnych czy w bardziej dynamicznych sekwencjach okraszonych elektryzującą muzyką zespołu Archive. W tych chwilach widać, że warsztat reżyserski Korina jest na całkiem wysokim poziomie. Gorzej jest z jego umiejętnościami pisarskimi. Brakuje mu ucha do dialogów, które chwilami brzmią naprawdę źle. Problemem jest też na siłę wprowadzony, chyba jedynie dla wielbicieli urody Anny Przybylskiej, wątek miłosny. Sama Przybylska zaś nie ma w „Sępie” zupełnie nic do zagrania. Inaczej rzecz się ma z postaciami męskimi, przy których Korin postarał się o wiele bardziej. Widać to zarówno w przypadku bohatera granego przez Michała Żebrowskiego, który nie jest wcale typowym gliną tępakiem, a raczej analitycznym umysłem na kształt tytułowej postaci serialu „Mentalista” czy, odchodząc od tematyki kryminalnej, doktora House’a. Michał Żebrowski udźwignął ciężar kreacji Wolina solidnie, tworząc jedną z najlepszych swoich kreacji filmowych ostatnich lat. „Sępa” jednak głównie budują i trzymają w ryzach aktorzy drugoplanowi. Brylują Paweł Małaszyński, wspomniany wyżej Piotr Fronczewski i Andrzej Grabowski. Świetni są też Andrzej Seweryn czy Mirosław Baka, a nawet odchodzący mocno od swojej aktorskiej maniery Daniel Olbrychski. Nawet oni nie są jednak w stanie uwiarygodnić zakończenia filmu, które pozostawia w widzu bardzo ambiwalentne odczucia. Z jednej strony bowiem twist, który proponuje scenariusz jest bardzo ciekawy i zaskakujący. Z drugiej zaś jest niestety wybitnie emocjonalnie fałszywy, dodatkowo wręcz skrajnie populistyczny, a przez to przeszarżowany. Nie psuje on jednak też całkowicie solidnego wrażenia, które na tle polskiego kina gatunkowego, sprawia „Sęp”. Siłą filmu poza dobrymi aktorami są także wspomniana już genialna muzyka Archive oraz świetne zdjęcia Arkadiusza Tomiaka. „Sęp”, mimo problemów fabularnych i mało wiarygodnego zamknięcia, zyskuje moją rekomendację. Jest to jednak rekomendacja z dużym zastrzeżeniem. Do wizyty w kinie powinna Was przekonać plejada aktorów i ciekawie zaaranżowana strona audiowizualna. Warto, bo film Eugeniusza Korina to naprawdę rzadka w tym kraju udana próba komercyjnego kina. Nie jest to jeszcze Władysław Pasikowski, ale obrana droga jest słuszna. Maciej Stasierski