Rok 2006 właśnie dobiegł końca. Wypadałoby więc podsumować, co takiego ciekawego przyniósł, jeśli chodzi o dość szeroko pojętą muzykę alternatywną. Trzeba przyznać, że sporo się działo w naszym zaściankowym kraju. Przede wszystkim dawno nie ukazało się tyle płyt polskich wykonawców (w tym wiele naprawdę ciekawych), co w minionym roku. Już w styczniu pojawił się fantastyczny, drugi album bydgoskiej grupy 3moonboys zatytułowany „Only The Music Can Save Us”. Materiał bardzo równy, wciągający, lekko postrockowy, lecz niezbyt doceniony. Kolejnymi wydawnictwami, które zasługują na to by o nich wspomnieć są płyty: „2006” Cool Kids Of Death i „Pan Planeta” Ścianki. Oba zespoły narobiły swego czasu sporo szumu w mediach i są względnie znane przeciętnemu odbiorcy. Tym razem postanowiły nieco zaskoczyć swoich fanów. CKOD nagrali bardzo „przebojowy” album nawiązujący do propozycji zagranicznych wykonawców z kręgu „nowego indie”, lecz nie mający już klimatu poprzednich dokonań, co uznaje za spory minus. Ścianka natomiast mocno dodała do pieca stawiając na eksperymenty i przestery… i za to im chwała! W czerwcu pojawił się na rynku debiut Potty Umbrella, czyli kooperacji 3/5 składu Something Like Elvis z dwoma przedstawicielami Tissura Ani. I to właśnie „All You Know Is Wrong” jest jedną z lepszych płyt 2006 roku. Wydaje mi się, że Potty Umbrella jest kontynuacją kierunku muzycznego, jaki obrało Something Like Elvis na swoim ostatnim albumie „Cigarette Smoke Phantom” i to kontynuacją na tak samo wysokim poziomie (choć uprasza się Sławka Szudrowicza by popracował nad angielskim akcentem). Ciekawą rzeczą jest też płytka gościa znanego szerzej (choć nie do końca szeroko) jako Graftmann. Jego britpopowo- nu folkowe zaśpiewane głównie z akompaniamentem samej gitary akustycznej piosenki, wydane na niepozornym kompakcie, trzeba przyznać, że mają niesłychany urok. O nowych propozycjach Myslovitz i Pustek nie będę pisał, bo w sumie nie ma, o czym – wiadomo przebojowo i profesjonalnie, lecz bez większych wzlotów… Na następne ciekawe pozycje musieliśmy poczekać do jesieni. Wtedy to zaatakowały: Kombajn Do Zbierania Kur Po Wioskach ze swoją psychodelizującą „Lewą stroną literki M”; Plum z mocnym, acz krótkim uderzeniem w postaci epki „Sink Or Swim”; jak zwykle zabawni Mitch & Mitch z krążkiem o długaśnym tytule „12 Catchy Tunes (We Wish We Had Composed)”; mocno przereklamowani The Car Is On Fire z „Lake & Flames”, czyli płytą, o której w ogóle żal wspominać… To jednak nie koniec jesiennych premier. Na samym początku października pojawiła się propozycja debiutującej grupy George Dorn Screams (powiązanej personalnie z 3moonboys) zatytułowana „Snow Lovers Are Dancing”. Krążek urzeka delikatnym damskim wokalem oraz rozmytymi aranżacjami. Drugim albumem, który zasłużył na spore wyróżnienie jest „Pig Inside The Gentleman” Contemporary Noise Quintet, czyli jazzowy projekt braci Kapsa (dawniej w Something Like Elvis). Materiał zaskakuje nowatorskim (jak na krajowe warunki) połączeniem free jazzu z muzyką filmową. To właśnie te dwa wydawnictwa są najlepszymi, które pojawiły się w ostatnim kwartale i całym roku zarazem. Zagraniczni wykonawcy również zasypali nas całą lawiną płyt. Były to zarówno albumy debiutujących gwiazdek (np. The Raconteurs, Forward Russia, Fratellis), jak również gwiazdek sprzed kilku sezonów próbujących wrócić na top (tutaj można wymienić chociażby Razorlight, The Killers, Kasabian, Yeah Yeah Yeahs, The Rapture…). Wiadomo moda zmienną jest, więc różny los spotkał (bądź dopiero spotka) te zespoły. Różny był też poziom ich płyt: od kompletnych gniotów (jak „dzieło” Razorlight) do naprawdę udanych rzeczy (chociażby „Broken Boy Soliders” The Raconteurs). Dużo ważniejsze dla mnie były wydawnictwa spoza pierwszej ligi (pod względem komercyjnym). Zwłaszcza zaskoczył mnie in plus „apokaliptyczny” post punk w wykonaniu TV On The Radio. Muszę jednak przyznać, że tutaj też miały miejsce nieprzyjemne wpadki typu kolejna nieudana płyta Trail Of Dead, w których pokładałem naprawdę duże nadzieje… Nie zawiodła natomiast „stara gwardia”. Rok 2006 przyniósł, więc kapitalne płyty Sonic Youth, Mission Of Burma, Pere Ubu oraz Yo La Tengo. Postrockowcy z Mogwai i Tortoise również dostarczyli po kawałku naprawdę świetnej muzyki (mimo że „Lazarus” Tortoise to zbiór „odrzutów” z poprzednich sesji nagraniowych). No i jeszcze Thom Yorke z Radiohead zaprezentował światu swój pierwszy solowy album „The Eraser” (skądinąd znakomity). Jednak nie same płyty są najważniejsze, lecz tzw. full contact z artystą, czyli koncerty. Tych w 2006 roku nie brakowało. Do naszego pięknego kraju na klubowe gigi poprzyjeżdżały takie zespoły jak np. Faust, Acid Mothers Temple oraz wschodzące gwiazdki indie, pokroju Yeah Yeah Yeahs czy Forward Russia. Wprawdzie Babyshambles nie dotarli, lecz mała to strata, bo Pete Doherty to zwykły ćpun a porównywanie go z Johnem Lennonem jest bluźnierstwem. Oprócz tego odbyła się cała masa interesujących występów krajowych wykonawców. Wyjątkowo udały się również festiwale. Od Open’er Festival w Gdyni (na którym zaprezentowały się m.in. Franz Ferdinand, Sigur Ros czy Ladytron), przez Americanę w ramach poznańskiej Malty (z udziałem Animal Collective, Devendra Banhart, CocoRosie i Antony And The Johnsons), mysłowicki Off Festival (zagrały chociażby I Am X oraz Bang Gang) i kończąc na warszawskim Summer Of Music (Ian Brown, Maximo Park, Peaches). Z naszego dolnośląskiego podwórka można dorzucić m.in. jednodniowe minifestiwale: wołowski Baraque (gwiazdą było niemieckie Sometree) i wrocławski Sitka Fest (można było podziwiać Kylie Minoise). Jak widać całkiem pokaźna lista, a należy dodać, iż sporo rzeczy pominąłem. O ważnych koncertach odbywających poza granicami Polski nie piszę, bo kogo to obchodzi? Co tu dużo mówić: naprawdę dobry rok dla muzyki dobiegł końca. A ten dopiero, co rozpoczęty również zapowiada się bardzo interesująco. To właśnie w 2007 roku mają się pojawić nowe płyty takich wykonawców jak chociażby Radiohead, Explosions In The Sky, Interpol i cała masa innych (mam złudną nadzieję, że Pixies wreszcie przemówią po piętnastu latach milczenia). Na brak koncertów również nie będziemy narzekać – już w lutym będzie można zobaczyć Cult Of Luna w Firleju. A dalej to już się potoczy niczym lawina osiągając apogeum na letnich festiwalach, na których wedle zapowiedzi możemy się największych sław (jak się nad tym zastanowić, to nie wiem czy zyskają na tym walory artystyczne imprezy, bo wszystko zależy, co organizatorzy rozumieją pod pojęciem „gwiazda” – dla jednych to Sonic Youth dla innych, Oasis…ale trzeba być mimo wszystko dobrej myśli). Podsumowując: Najlepsze polskie płyty 2006: „Only The Music Can Save Us” 3moonboys, „All You Know Is Wrong” Potty Umbrella, „Snow Lovers Are Dancing” George Dorn Screams oraz “Pig Inside The Gentleman” Contemporary Noise Quintet. Zastanawiać mogą powiązania personalno–geograficzne tych kapel, ale chyba nie warto się tym przejmować tylko trzeba docenić wkład województwa kujawsko-pomorskiego w rozwój kultury narodowej Najlepsze zagraniczne płyty 2006: niekwestionowane zwycięstwo dla „Rather Ripped” Sonic Youth oraz mimo wszystko „Mr. Beast” Mogwai. Najlepsze koncerty 2006: Sigur Ros grający „Popplagid” na Open’er w Gdyni – reszta jest przy tym bez znaczenia…