Piłkarze Śląska Wrocław raczej nigdy nie grzeszyli poziomem sportowym. Mistrzostwo Polski to też przypadek.
Początek tego sezonu tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że taki mistrz to żaden mistrz. O krótkiej przygodzie na zagranicznych boiskach nawet nie będę wspominał.
I tak patrząc na tych marnych kopaczy człowiek zaczyna się zastanawiać, czy aby czasem nie zrobił błędu rezygnując ze swojej sportowej pasji w latach młodości, kiedy to wylewał siódme poty na szkolnym boisku.
Bo, gdy się tak na to wszystko patrzy z boku to nie sposób odnieść wrażenia, że Kowalski, który coś tam potrafi z piłką zamieszać dałby spokojnie radę „zawodowcom”. Umówmy się, zielono-biało-czerwoni w swoim składzie nie mają Messiego. Nie mają nawet Lewandowskiego.
Mają przeciętnego Sobotę, Milę i Patejuka, który zawodowym graniem w piłkę zajął się zaledwie kilka lat temu, a przecież do najmłodszych graczy nie należy. W związku z tym, by dalej kochać piłkę nożną człowiek chcąc nie chcąc oprócz rodzimego podwórka śledzi to, co się dzieje za granicą.
No, bo nasza reprezentacja to też przecież dno. Żeby nie powiedzieć – rów mariański. I nawet nie będę męczył klawiatury dalej w tym temacie, bo szkoda i czasu i klawiatury.
Dlatego, wracając do wątku zagranicznego, Kowalski zaczyna obserwować piłkarzy z ligi niemieckiej, angielskiej i hiszpańskiej. I co widzi?
Dwa światy. Z tą jednak różnicą, pomijając oczywiście poziom sportowy, że o ile np. kibice Realu Madryt i FC Barcelony na meczu mogą siedzieć obok siebie, a po wszystkim wspólnie w knajpie bawić się do rana, o tyle kibice Śląska Wrocław i np. Zagłębia Lubin prędzej będą siedzieć cela obok celi w areszcie niż obok siebie właśnie.
Bo to chory kraj. Ta Polska. Oprócz żenującego poziomu sportowego, mamy równie żenujący poziom kibicowania i kibiców.
Manifesty polityczne na trybunach, co to niby patriotyzm udają. Darcie ryja w wykonaniu półgłówków wodzirei, którzy nadają kierunek pozostałemu bydłu, które to uważa się za prawdziwych kibiców. Ultrasów. Fanatyków. Debili po prostu.
Bo jak to jest, że jednocześnie kibicując Śląskowi Wrocław nie mogę kibicować Zagłębiu Lubin. Tzn. mogę, ale zaraz dostanę w mordę jak nie daj Boże w pomarańczowej koszulce przejdę się np. po wrocławskim Rynku.
Spacerowałem kilka miesięcy temu po deptaku w Międzyzdrojach z Żoną. W koszulce Śląska. I wiecie co? I wiecie? I prawie dostałem wpierdol od kiboli Pogoni Szczecin. A przecież tylko spacerowałem.
Śmiech na sali panie. Chleba i igrzysk.
Albo te przyjaźnie między kibicami. Sranie w banie. Że niby dobrze jest, gdy np. Śląsk na wyjeździe w Gdańsku z Lechią remisuje 0:0. Ale jak już strzeli nie daj Boże bramkę to zaraz kibole Lechii zaczynają gwizdy pizdy i nagle o przyjaźni się zapomina. HIPOKRYZJA. DŻUNGLA. DZICZ.
W związku z tym Ultrasie jeden z drugim informuję Cię, że pieprzę te Twoje kibolskie, chore zasady. Że wstyd mi za Ciebie.
Że dres, najebka przed meczem, wlepki i grill to nie jest piłka nożna. Że z kibicowaniem i „oddaniem” dla swojego klubu masz tyle wspólnego, co Rydzyk z kapłaństwem.
WAL SIĘ ULTRASIE.
Bo taki z Ciebie kozak jak jesteś w grupie. W młynie. Na wyjeździe z kolegami dresami. Ale przejedź się sam np. pociągiem do Warszawy w koszulce Śląska i pospaceruj w niej kilka godzin po stolicy. Zaraz Ci się odechce miłości do klubu. Więcej, nie będziesz miał nawet odwagi jej założyć. Bo tak z Ciebie kibol.
A widzisz. A ja miałem taką uwagę. Choć kibicuje, to Tobą gardzę.
Dominik