Pasja to rzecz, której wymagam od ludzi, z którymi łączą mnie jakieś relacje. Trochę to radykalne, ale nie wyobrażam sobie bliższych kontaktów z osobami, których postawę względem większości spraw można podsumować krótkim Whatever. Trudno, być może przez to tracę szansę na wiele znajomości, ale jednak warto otaczać się ludźmi, którzy dają możliwość wzbogacenia życia, uczynienia go ciekawszym.
Dlaczego od tego zacząłem? Bo mam wrażenie, że Teatr dla początkujących jest swoistą realizacją mojego życiowego założenia, że bez pasji żyć naprawdę się nie da. Dobrze jest patrzeć na ludzi, którzy zajmują się prywatnie zupełnie innymi rzeczami, pracują w zawodach niezwykle od sztuki oddalonych, a jednak kiedy stają na scenie, potrafią włączyć w sobie ten naturalny dla aktorów ekshibicjonizm i zaprosić nas do swojego, wytworzonego świata. Dziękuję za to, bo takie inicjatywy przywracają wiarę w to, że jedyną rozrywką Polaków (i nie tylko) nie muszą być kapcie, telewizor i „Familiada”. Liczy się więc trochę więcej niż jedno zwierze…:)
Czym ten teatr mnie zauroczył? Po pierwsze dobrą rozrywką, której ostatnimi czasy trudno się spodziewać po wrocławskich przedstawicielach tej sztuki (może poza Capitolem, choć od jakiegoś czasu pozostaje w regresie). Tym bardziej mnie to zaskoczyło, że rozrywkę przyniosła sztuka poważna, dotykająca tematu śmierci, jej upamiętnienia i ucieczki przed nadciągającym końcem. O tym właśnie jest ciekawy dramat Hanocha Levina Zimowy pogrzeb dziejący się na pograniczu świata realnego i magicznego. Ten stan w teatrze uzyskać najtrudniej, nie wpadając przy tym w chaos. Piotrowi Łukaszczykowi, który jest reżyserem spektaklu nie do końca z tego chaosu udało się wyjść. Jednak o dziwo podratowali go aktorzy, którzy z pełnym zaangażowaniem i zaskakującym skillem wcielili się w postaci uciekające przed Laczkiem Bobiczkiem (w tej roli cudownie rozczulający Hubert Chojniak). Ta postać tworzy fabułę, ona jest jej motorem napędowym, stąd też przed aktorem stanęło bodaj najtrudniejsze zadanie. Zagranie wielkiej palety emocji – od rozpaczy, przez desperację, po pogodzenie się z losem – to naprawdę sztuka.
Nie oznacza to jednak, że inni aktorzy nie poradzili sobie ze swoimi rolami. Przeciwnie to dla nich, dla ich pasji i umiejętności, które zapewne będą rozwijać jeszcze w przyszłości, chce się ten spektakl oglądać. I sądzę, że będzie się chciało także kolejne. Ja się wybiorę, a Wy?
zdjęcia: Nice Stuff Studio