Turniej Wrocław Open pokazał, że w naszym mieście jest zapotrzebowanie na dobry tenis. Szkoda tylko, że na kolejną edycję tych zawodów będzie trzeba czekać rok, a następców Agnieszki Radwańskiej jest póki co jak na lekarstwo.
Problem z tenisem polega na tym, że to wciąż sport elitarny i wymagający nakładów finansowych. Super, że pojawia się coraz więcej kortów tenisowych zarówno w plenerze, jak i w halach, ale pytanie brzmi, czy to wystarczy, by wyrosły nam talenty na miarę Agnieszki Radwańskiej?
Żeby tak się stało, potrzebne są nie tylko utalentowane i pracowite dzieci, które zakochają się w tenisie, ale też rodzice, którzy będą je w tym wspierać. Na wrocławskim Challengerze nagrodzono grupę takich dzieciaków i jest nadzieja, że z części z nich wyrosną przyszłe gwiazdy tenisa. Zaimponowali mi zwłaszcza dziewczynka i chłopczyk poniżej 12 roku życia, którzy w czasie meczu przez 35 minut wymieli między sobą 65 uderzeń. To wynik doprawdy imponujący, nic więc dziwnego, że dostarczył widzom wielu nerwów i emocji.
Finał turnieju Wrocław Open obejrzał w hali Orbita nadkomplet ponad 3 tysięcy widzów, którzy są spragnieni tenisa na najwyższym poziomie. Wielkich gwiazd jednak nie zobaczyli. Michał Przysiężny, który jako pierwszy Polak doszedł do finału w 13letniej historii tej imprezy, to zawodnik doświadczony i dobry technicznie, ale w konfrontacji z bardziej utytułowanym rywalem, Jurgenem Melzerem, po prostu nie miał szans. Jeśli zaś chodzi o impulsywnego Jerzego Janowicza, ma silny serw, ale właściwie nic więcej.
Cieszę się jednak, że ta impreza ma miejsce i rośnie w silę. Mam nadzieje, że choć częściowo przyczyni się do narodzin wielkich gwiazd polskiego tenisa.
Fot. Wrocław Open.