Wrocław regularnie plasuje się w czołówce najbardziej zakorkowanych polskich miast. Najnowszy pomysł lokalnych władz? Budowa metra. I nie, nie jest to szansa na mniejsze korki, a raczej kolejny dowód na to, że te korki nie wzięły się z przypadku, a są efektem braku wizji i konsekwencji w polityce transportowej.
Wiceprezydent Mazur kilka dni temu podpisał list intencyjny ws. metra i powiedział wprost: „Czy metro jest w stanie rozwiązać problemy komunikacyjne? Jak najbardziej, szczególnie w tych dzielnicach satelitarnych, których jeszcze 10-15 lat temu nie było.”
Metro to oczywiście temat wracający jak bumerang. W 2011 roku podobne opowieści snuł Rafał Dutkiewicz. Potem wydaliśmy parę milionów na koncepcję, ale temat umarł po referendum lokalnym z 2015 roku, gdzie większość mieszkańców zagłosowała przeciw.
Inaczej temat metra widzieli mieszkańcy Krakowa, którzy w swoim referendum lokalnym wsparli tę ideę. Dziś prezydent Miszalski chce ten projekt realizować, a koszt budowy pierwszej krakowskiej linii to… 13 miliardów (!) złotych. Dla porównania cały budżet inwestycyjny Wrocławia na 2024 rok to niecałe 900 milionów. Zatem jeśli wstrzymamy wydatki na nowe szkoły, chodniki i drogi czy remonty mieszkań komunalnych, budowa jednej (!) linii metra zajmie 15 lat.
Mimo to, i wtedy, i teraz metro przestawia się jako realną receptę na wrocławskie korki.
Jak widać z punktu widzenia budżetu miasta, takie wizje są oderwane od rzeczywistości. A z punktu widzenia transportu w mieście? Tu zdecydowanie lepiej rozwijać to, co już mamy, czyli kolej i tramwaje. Nakłady finansowe będą mniejsze, a zysk większy, bo dostaniemy całą siatkę połączeń, a nie tylko jedną linię.
Tyle, że potrzebne są tu konkretne działania. Owszem, ws. wrocławskiego węzła kolejowego władze miasta też mają na koncie podpisany list intencyjny, słynny „list intencyjny w sprawie wyrażenia woli współpracy na rzecz podjęcia działań w zakresie opracowania Wstępnego Studium Wykonalności dla Wrocławskiego Węzła Kolejowego”.
Między koleją a metrem mamy we Wrocławiu intencyjny remis.
Rzeczywistość jest jednak taka, że planów rozbudowy wrocławskiego węzła kolejowego na dziś nie ma. Nie widać również specjalnej aktywności na tym polu ze strony prezydenta Sutryka. To ogromny błąd, bo gdy my czekamy, inne miasta dostają od władz centralnych inwestycje kolejowe: Warszawa, Kraków, Łódź, Trójmiasto, Katowice, Poznań – wszystkie te miasta mają realizowane lub niedawno ukończone projekty kolejowe za miliardy złotych. Tak, brakuje w tej wyliczance Wrocławia.
Gdy jako Akcja Miasto realizowaliśmy w lecie zeszłego roku kampanię #KolejNaWrocław, której celem było właśnie uwzględnienie rozbudowy wrocławskiego węzła kolejowego o dodatkowe tory i przystanki, prezydent Sutryk poparł nasz apel. Niestety, od tego czasu pozostaje on na tym polu bierny, zamiast aktywnie upominać się o rządowe środki na inwestycje kolejowe we Wrocławiu. Wspomniane przykłady innych miast pokazują wprost, że środki centralne na rozbudowę wrocławskiego węzła po prostu nam się należą.
Wszystko po to, by móc realnie myśleć o kolei miejskiej i aglomeracyjnej, oczywiście w standardzie zachodnioeuropejskim z kursami co 10-15 minut. Bez dodatkowych inwestycji nie ma na to szans, bo przepustowość Dworca Głównego w szczycie jest wyczerpana.
Drugim fundamentem powinna być sieć tras tramwajowych. Doprowadzenie linii do osiedli, które czekają na to od lat (Jagodno, Ołtaszyn, Maślice, Muchbór, Psie Pole, a to tylko początek listy), jest ważne, ale nie wystarczy. Kluczem jest poprawa jakości.
Wrocławskie tramwaje są najwolniejsze w Polsce. W miastach, gdzie transport publiczny ma realny priorytet, tramwaje stają w zasadzie tylko na przystankach i ewentualnie by przepuścić inny tramwaj. We Wrocławiu stają na co drugich światłach i to mimo wydanych setek milionów na system ITS. Jednak zamiast wykorzystywać jego możliwości, władze miasta wyłączają zieloną falę dla tramwajów, w ostatnich miesiącach na skrzyżowaniach Armii Krajowej i Bardzkiej oraz Powstańców Śląskich i Wielkiej. Spowalniają w ten sposób najwolniejsze tramwaje w Polsce.
Po co piszę o tych szczegółach? Bo pokazują one brak wizji, jaki ma być transport w mieście. Bajki o metrze są właśnie nieudolną próbą odpowiedzi na ogromne korki i czas, który marnują w nich mieszkańcy na co dzień. Są też wygodne dla władz miasta, bo dają wymówkę do braku realnych działań przez wiele kolejnych lat, które można przeznaczyć na studia, koncepcje i analizy.
Intuicyjnie metro może wydawać się słuszne, bo rzeczywiście w wyobraźni daje nadzieję na szybkie przemieszczanie się po mieście. Hasło „metro jako recepta na korki” jasno wskazuje też, że chodzi o możliwość zmiany środka transportu z auta na transport publiczny, co dla wielu mieszkańców dziś jest kompletnie nieopłacalne czasowo. Jednak przesiadkę z aut można osiągnąć innymi środkami.
Za wspomniane 13 miliardów mielibyśmy trasy szybkiego tramwaju na każde wrocławskie osiedle i nawet dalej, do granic miasta. A do tego kolej miejską z prawdziwego zdarzenia. I jeszcze sporo środków by nam zostało. System transportu szynowego w całym mieście zamiast jednej linii metra.
Co ciekawe, wizja, uwzględniająca kolej czy poprawę jakości transportu publicznego, jest w dużej mierze wpisana w dokumenty strategiczne miasta. Tylko że niewiele z tego wynika. W praktyce tej wizji nie ma, nie ma też konsekwencji w działaniu, nie ma też staranności przy detalach, czego doskonałym obrazem są jakże często zepsute elektroniczne tablice z rozkładem jazdy MPK.
Wizja, konsekwencja, staranność – transportowy WKS. I w tym WKS-ie też jesteśmy niestety na samym dole tabeli.
Dodaj komentarz