Todd Solondz był już we Wrocławiu podczas retrospektywy swoich filmów w ramach 2. edycji American Film Festival. Teraz powraca genialnym Jamnikiem. Genialnym, ale absolutnie nie dla wszystkich.
Solondz ma bardzo specyficzny styl. Surrealizm miesza się u niego z teatralnością, a do wszystkiego dokłada przedziwnych bohaterów. Przedziwnych co jednak nie oznacza, że niemożliwych do polubienia. Przeciwnie kochamy ich, wszystkich bez wyjątku. Nawet tych, którzy na pierwszy rzut oka nie wyglądają na takich, których pokochać się da.
Spójrzmy chociażby na Jamnika i jego segment nr 4, w którym poznajemy chodzącą z balkonikiem Ellen Burstyn. Co za kobieta – okropna, zgorzkniała, bez radości. Jednak u Solondza wszystko opiera się na niuansach, w tym przypadku na uśmiechu, na podaniu pomocnej dłoni. Bohaterowie wszystkich czterech segmentów mają swoje momenty słabości, ale w ostatecznym rozrachunku lubimy ich. Powody są co najmniej dwa – empatia Solondza, który opowiada o nich z czułością godną autora bajek dla dzieci (czy może dla dorosłych), oraz ten uczłowieczający ich piesek.
Jamnik jest rzeczywiście głównym bohaterem wszystkich segmentów – on napędza fabułę, on jest też tym katalizatorem ludzkich emocji u postaci. On w końcu także jest źródłem najbardziej komicznych sytuacji w filmie. Solondz nie poprzestaje jednak na komizmie sytuacyjnym, który jest raczej dodatkiem do fantastycznych dialogów, często tak oderwanych od rzeczywistości, że nie pozostaje już nic innego niż śmiać się z nich do bólu brzucha.
Smutny to film, który jednak dzięki temu wspaniałemu zwierzęciu oraz sercu Solondza, otwartemu na ludzkie słabości, nie pozbawia nas nadziei, że w życiu każdego człowieka może się pojawić pewna iskierka radości. Szkoda, że zwykle bardzo ulotna…
Maciej Stasierski