To, że moje pokolenie piosenki Dalidy, miast z list przebojów, kojarzy wyłącznie z reklam wody mineralnej czy filmów Xaviera Dolana, w żadnym wypadku nie wpływa negatywnie na moc stwierdzenia, że Iolanda Gigliotti wielką artystką była. I jest!
Wchodzący właśnie do kin film Lisy Azuelos mierzy się z trudem skondensowania w sobie praktycznie całej kariery artystki, nie stroniąc również od przyjrzenia się kilku epizodom z jej dzieciństwa. Oznacza to oczywiście, iż wiele historii pominięto, a inne przedstawiono w telegraficznym skrócie, by móc skupić się na temacie niezbyt zręcznie zasugerowanym przez polskiego dystrybutora – miłości. Tak jak muzyczną karierę i życiowe zakręty Ryśka Riedla obserwowaliśmy przez pryzmat jego nałogu, tak w przypadku Dalidy punktem odniesienia są jej liczne, zwykle tragiczne w skutkach, relacje z mężczyznami.
Kontrukcyjnie film Azuelos jest bardzo klasyczny i mało wyszukany. Reżyserka koncentruje się głównie na chronologicznym przedstawieniu co istotniejszych wydarzeń mających wpływ na kształtowanie swojej bohaterki, udanie ukazując nie tylko jej burzliwe życie uczuciowe, a również usłaną głównie sukcesami długą karierę artystyczną. Nie sposób nie docenić, w jak wirtuozerski sposób w „Skazanej na miłość” korespondują ze sobą kolejne przepełnione dramatyzmem sceny z piosenkami Dalidy. Tych szlagierów z czasów, gdy pop miał jeszcze w sobie pewną dostojność, jest naprawdę dużo i większość z nich nie zostaje użyta wyłącznie w roli tła, lecz jako sugestywny, bardzo emocjonalny komentarz.
Potraktowane z ogromnym szacunkiem utwory udanie przeprowadzają przez kolejne wydarzenia, przybliżając widzom nie tylko je same, co przede wszystkim bohaterkę – kruchą i bardzo wrażliwą, błyszczącą na scenie, a poza nią – wiecznie zagubioną, zamkniętą w sobie i nie mogącą odnaleźć dla siebie szczęścia, cięgle goniąc za miłością. Można zarzucać filmowi brak choćby próby analizy czy dojścia przyczyny danych decyzji Gigliotti i zdiagnozowania dlaczego jej los potoczył się tak tragicznie, bowiem rzeczywiście tego nie uświadczymy – ale jako faktograficzna biografia, stawiająca na wywołanie empatii, „Skazana na miłość” spisuje się więcej niż satysfakcjonująco.
Występująca w roli Dalidy Sveva Alviti najpewniej otworzyła sobie tą kreacją drogę do własnej kariery – udało jej się przenieść na ekran blask, jakim promieniowała artystka, jej urok, pasję w śpiewaniu, skryty w oczach przejmujący smutek oraz przemiany, jakie w niej następowały na przestrzeni lat (tu także wielkie brawa należą się charakteryzatorom). To dzięki niej niezwykle łatwo zaangażować się w historię i pozwolić niejednokrotnie doprowadzić na granicę płaczu . Do tego sprawna reżyseria czyni z tej, opartej na znanym już przecież kinu motywie, historii prawdziwą emocjonalną bombę, niejednokrotnie wywołującą prawdziwe ciarki na skórze.
„Dalida. Skazana na miłość” to wyborna biografia, sprawdzająca się przede wszystkim jako przypomnienie o ważnej dla współczesnej muzyki postaci. Nie szarżując pod względem formy, Azuelos stworzyła bardzo angażujący film, dający wgląd w sferę uczuć kobiety rozdartej między najsilniejszymi z żywiołów – miłością a śmiercią. Ten intymny portret ogląda się z zapartym tchem, mimochodem kiwając głową do rytmicznych i gdzieś już zasłyszanych piosenek. A przy tym z wielkim podziwem dla przepięknych zdjęć Antoine’a Saniera, któremu udało się uchwycić historię Dalidy w sposób urzekająco plastyczny, skrzący się od kolorów i świateł, tak charakterystyczny dla jej występów.
Film obejrzany dzięki uprzejmości Kina Pałacowego w Poznaniu.