14 numerów na płycie jak 14 stacji drogi krzyżowej. Mnóstwo odwołań biblijnych, refleksji zakrawających o filozofie, a także różnorodnej muzyki, doskonałych środków stylistycznych i krzta nowatorskości. Nie, tak nie powstają Atomówki. Tak powstaje album, który od razu po swojej premierze przechodzi do klasyki rapu.
Pierwszą informacją o nowej płycie było pojawienie się singla Kendricka – The Heart Part IV. Mogliśmy na nim usłyszeć zaczepki skierowane do innych raperów – najprawdopodobniej Drake’a i/lub Big Sean’a. Można było domniemywać, iż Lamar szykuje agresywny album, w którym wytknie innym błędy i potwierdzi, że to nadal on jest najlepszy. Poniekąd tak się stało, ponieważ dostaliśmy na prawdę świetny album, którym raper pozycjonuje się jako niekwestionowany lider sceny rapowej.
Damn. to czwarty studyjny album Kendricka (nie licząc Untitled Unmastered, które było „tylko” kompilacją odrzutów z To Pimp a Butterfly). Krążek wyszedł nieprzypadkowo w Wielki Piątek, kiedy chrześcijanie poddają się zadumie nad męką Chrystusa. Tak oto dostajemy 14 numerów (czyżby nawiązanie do 14 stacji drogi krzyżowej) o bardzo różnym wydźwięku, które składają się na aktualny stan emocjonalny Kendricka. Pride – duma ze świadomości bycia najlepszym raperem stoi w sprzeczności z ideałami – grzechem pychy, samouwielbieniem. Lust – pożądanie, które pochłania wartościowy czas i prowadzi do zepsucia. Fear – strach towarzyszący Lamarowi od dzieciństwa po dziś dzień w różnych formach. To, co Damn. pozostawia po przesłuchaniu to smutna refleksja prowadząca to wielu konkluzji. Prowokuje do przemyśleń religijnych, ideowych, ale także – co bardzo ważne – jest wybitna na poziomie muzycznym.
Świetną robotę wykonali bowiem producenci – Mike Will Made It, Sounwave, The Alchemist, 9th Wonder i wielu innych. Ich beaty w kompozycji z genialnymi tekstami Kendricka, niewiarygodnymi rymami i mistrzowskim flow składają się na wyśmienity album. Aby się o tym przekonać, wystarczy posłuchać kawałka DNA., gdzie raper dokonuje analizy swojego dziedzictwa kulturowego w doskonały technicznie sposób. Nie podejmuję się nawet próby zliczenia wszystkich zabiegów lirycznych, użytych przez Lamara w tym dwuczęściowym utworze. Wystarczą mi ciarki, które ta piosenka zawsze u mnie wywołuje. Element. to z kolei mistrzowski refren, który jest jednocześnie podsumowaniem całej kariery Kendricka – jakiegokolwiek tematu w swojej muzyce by się nie podjął, czegokolwiek by nie zrobił, sprawia, że to wszystko i tak jest „sexy”. Na płycie nie mogło zabraknąć także dobrego bangera, jakim jest Humble., który nie bez przyczyny od razu po premierze wskoczył na drugie miejsce Billboard’u. Utworem zamykającym Damn. jest fantastyczny storytelling Duckworth., w którym Kendrick wyjaśnia, że o mały włos szef wytwórni TDE, której Lamar jest członkiem nie zastrzeliłby jego ojca rabując lokalne KFC.
Najnowszy album Kendricka najlepiej recenzuje się sam. Dlatego, jeżeli chcecie poznać jeden z kamieni milowych w bardzo dynamicznie rozwijającym się gatunku, jakim jest rap, wpadajcie na serwisy streamingowe i wciskajcie play. Gwarantuję, że zrobi na was wrażenie.