Gdy byłem szkrabem, pod wpływem inspiracji komiksami o Ghost riderze, jakimi raczył się wówczas mój kuzyn, stworzyłem swojego, bliźniaczo podobnego bohatera, wikłając go w zupełnie odmienne konteksty i przygody. Jakiś czas później, do innej swej historii wplotłem głównego złego z serialu animowanego „Cubix„. Protagonistami jeszcze innego zeszytu uczyniłem Muldera i Scully. Z kolei jeden z pierwszych dotyczył… kupy. Jeśli posiadacie podobne wspomnienia lub taki wyraz dziecięcej kreatywności nie jest Wam obcy, koniecznie powinniście obejrzeć „Kapitana Majtasa: Pierwszy Wielki Film„.
Ekranizacja serii książek dla dzieci Deva Pilkeya opowiada o dwóch przyjaciołach, uczniach podstawówki, którzy chcąc uciec od monotonii i nudy szkoły, zajmują się nieustannym dowcipkowaniem, robieniem innym kawałów oraz rysowaniem komiksów. Najulubieńszym bohaterem ich opowieści jest dla nich Kapitan Majtas. Gdy ta parodystyczna inkarnacja Supermana trafi do rzeczywistości chłopców, życie w szkole stanie się pasmem niesamowitych przygód, mających nie zawsze pozytywne konsekwencje.
Film Davida Sorena („Turbo„) to przednia komedia. Choć do kloacznego poczucia humoru mam ogromną odrazę, to wariację na jego temat znajdującą się w „Kapitanie Majtasie” postrzegam jako wyjątkowo udaną. Znajdziecie tu niejeden żart o kupie i pierdzeniu, w końcu główny przeciwnik wyposażony jest w gigantyczny złowrogi sedes, jednak wszystko to podane zostaje z nieprawdopodobnym wyczuciem, zręcznie wybijającym się ponad obszary wywołujące zażenowanie, a docierający do tej niedojrzałej części nas, którą nadal to bawi. Znajdziemy tam również sporo slapsticku, żartów sytuacyjnych i gier słownych. Godne podziwu jest to, że pomimo wielu okazji (na czele z użyciem piosenki Yello „Oh yeah„), uniknięto jakichkolwiek kontekstów seksualnych czy nawet wyraźniejszych mrugnięć do starszego widza. „Kapitan Majtas” to przepiękna pochwała dla dziecięcego poczucia humoru, ówczesnej beztroski i nieskończonej kreatywności.
Mimo iż przeczytałem jedynie pierwszy z dwunastu tomów o przygodach Majtasa, to po samych tytułach książek [te są cudownie wymowne, np. „Inwazja Nieprawdopodobnie Nikczemnych Kucharek z Kosmosu (i zaraz potem atak Równie Paskudnych i Makabrycznych Truposzów)”] mogę wnioskować, że film łączy w sobie co najmniej trzy z nich – widzimy w nim całą genezę Kapitana, nikczemny plan Profesora P., a starczy jeszcze trochę czasu na atak Krwiożerczych Klozetów. Jako, że dzieła Pilkeya nie są obszerne, takie ich skomasowanie nie tworzy wrażenia przeładowania treścią (vide kinowa „Seria niefortunnych zdarzeń„) – wręcz przeciwnie, historia zyskuje wiele cennych szczegółów, bohaterowie mają więcej czasu na zaskarbienie naszej sympatii, a wszystko jest niezwykle dynamiczne, dzięki czemu podczas seansu nie sposób się nudzić.
Wizualnie film również cieszy oko – choć został wykonany w technice 3D, wszystkie obiekty nieco spłaszczono, podobnie jak to było w przypadku „Fistaszków” (choć tam uczyniono to znacznie odważniej), dzięki czemu zachowano urok rysunkowości pierwowzoru. Względem niego film ogólnie pozostaje bardzo wierny, nie stroniąc od pokazywania tworzonych przez bohaterów komiksów, pełnych koślawych rysunków i błędów językowych w chmurkach. Te ostatnie pojawiają się również w mowie, czyniąc z „Kapitana Majtasa” tytuł momentami mało wychowawczy, mogący wpoić najmłodszym, że wypowiadane przez postaci kwestie „jesteście moimi prawymi ręcmi” czy „przycisków jak mrówków” są poprawne. Wydaje mi się jednak, że jeśli dzieci do kina wybrałyby się z rodzicami, którzy by wskazali swoim pociechom, co jest błędem w formie żartu, a co formą poprawną, problem natychmiast zniknie.
Jak już zasygnalizowałem w poprzednim akapicie, polska wersja dubbingowa doskonale przenosi oryginalne kwestie na nasz grunt, nie wikłając się przy tym w dodawanie własnych skojarzeń i odwołań do aktualnych wydarzeń (podziw budzi recenzja Magdaleny Maksimiuk, oparta w całości na próbie doszukania się takowych), udanie symulując język dzieci czy młodzieży. Dzięki temu łatwo zapałać sympatią do postaci, a z licznych żartów śmiać się w głos. Wątpliwość budzi jedynie niekonsekwencja w tłumaczeniu napisów pojawiających się w świecie przedstawionym – część została spolonizowana, inne zostawiono w oryginale, a w jednym przypadku, napisu na biurku dyrektora szkoły, ujrzymy obie wersje językowe (zależnie od momentu filmu). Najmłodszych coś takiego zdecydowanie może wybić z rytmu i wprawić w konsternację, toteż szkoda, że tej kwestii nie dopracowano.
„Kapitan Majtas” to kapitalnie dobra zabawa. Wszyscy, którzy uwielbiają humor pokroju „Spongeboba Kanciastoportego” czy „Niesamowitego świata Gumballa„, powinni wybrać się do kina całą rodziną. To wbrew pozorom bardzo mądra animacja o nabieraniu dystansu do siebie i świata, o niezbędnym do życia śmiechu i potrzebie rozwijania swoich pasji. A przy tym znakomita komedia i masa akcji. Niech Was nie zniechęca tytuł, majtki na maszt, bo oto nadpływa prawdziwie Wielki Film.
Zobacz film w Cinema City: