Neonowe światła i elektroniczna muzyka: ten trend na dobre zadomowił się w Hollywoodzkim kinie akcji. Ową modę zapoczątkował Nicolas Refn filmem „Drive”. Taka stylistyka udzieliła się również twórcom „Johna Wicka” (Chad Stahelski i David Leitch). Pierwszy z nich w tym roku zaprezentował nam kolejną odsłonę przygód Johna Wicka. Drugi postanowił skąpać w neonach podzielony murem Berlin. Sprawdźmy jak prezentuje się taka wariacja.
Akcja „Atomic Blonde” toczy się wokół Lorraine Broughton (Charlize Theron) agentki MI6, która udaję się do Berlina w czasie zimnej wojny w celu odzyskania tajnej listy podwójnych agentów. Na miejscu czeka na nią David Percival (James McAvoy), który ma jej pomóc w wykonaniu zadania. Film na początku jest stosunkowo spokojny, czas ten jest poświęcony ekspozycji i zarysowaniu historii. Jednak tylko gdy główna bohaterka przekroczy granicę Niemiec akcja rusza z kopyta i nikogo już nie oszczędza. Dochodzi do wielu strzelanin i walk wręcz, a wszystko to ubrane w neonowe światła przeplatane Berlinem z czasów zimnej wojny co nadaje dość ciekawego efektu. Dodatkowo każdej potyczce towarzyszy kawałek z lat 80. lub 90. co owocuje serią efektownych teledysków pełnych energii, przemocy i krwi, a widz tylko czeka na więcej. Niestety później tempo spada i reżyser próbuję zawiązać szpiegowską intrygę wychodzi to jednak trochę nieudolnie i jest to nurzące. Udało się natomiast zbudować chemię miedzy głównymi bohaterami, która procentuje w kolejnej części filmu. Gdy akcja zawita ponownie na ekran będzie to niemalże wejście smoka. Mowa tu bowiem o wspaniale zainscenizowanym jednym 7 minutowym ujęciu podczas którego walka w kilkupiętrowym budynku z wieloma przeciwnikami przeradza się w uliczny pościg. Później film już do samego końca utrzymuje tempo na wysokim poziomie.
Charlize Theron już w „Mad Max” udowodniła, że twarda z niej sztuka i lepiej nie zachodzić jej za skórę. W „Atomic Blonde” już w pierwszej scenie gdy wychodzi cała posiniaczona z wanny pełnej lodu popijając wódkę jak wodę wiadomo, że nie będzie miała litości dla nikogo. Pozory nie myliły, Theron świetnie wpasowała się w rolę zimnej zabójczyni, która bez mrugnięcia okiem stawia czoło mnożącym się przeciwnikom. Mimo wszystko spod tej twardej skóry udaję się również wykrzesać wrażliwość, dzięki czemu jeszcze bardziej sympatyzujemy z bohaterką. McAvoy gra tu przebiegłego ulicznego łotra, który zrobi wszystko aby osiągnąć swój cel przy czym wie dokładnie za które sznurki pociągnąć i robi to wszystko z chirurgiczną precyzją. W tle pojawiają się również John Goodman oraz Toby Jones nie mieli jednak zbytnio okazji aby zabłysnąć, albowiem przesłuchują oni jedynie główną bohaterkę z tego co wydarzyło się w Berlinie.
„Atomic Blonde” to film w którym muzyka i warstwa wizualna prezentują się świetnie, aktorstwo również dotrzymuję kroku. Największą zaletą są jednak sceny walk, w których widać ból i cierpienie uczestników jak również chęć przeżycia. Gdy już wszystkie kule zostaną wystrzelone, a noże wypadną przez okno z desperacją każdy chwyta za jakikolwiek przedmiot aby tylko powalić oponenta. Odstaje niestety scenariusz, który jest na siłę stara się być skomplikowany, a tylko odwraca uwagę od największych walorów.
Ocena: 7/10