Hong Sang-soo podczas tegorocznego festiwalu Nowe Horyzonty otrzymał swoją osobną sekcję, która jest mini-retrospektywą składającą się z czterech najnowszych filmów jego autorstwa. Jednym z najbardziej wyczekiwanych tytułów tego przeglądu był „Aparat Claire” z Isabelle Huppert w roli głównej. Rok temu podczas festiwalu w Cannes koreański reżyser będąc w tym czasie nad Lazurowym Wybrzeżem postanowił wyruszyć z kamerą na miasto, by wspólnie z muzą, a prywatnie jego życiową partnerką Min-hie Kim opowiedzieć urzekającą historię o miłości do sztuki oraz o mocy przypadkowych spotkań. Podobno pomysł na jego realizację zrodził się bardzo spontanicznie, podczas spotkania Honga Sang-soo z Isabelle Huppert przy okazji trwającego canneńskiego festiwalu. I dobrze, że powstał, bo mistrz „pijackiego kina” jak zwykle w swoich naturalnych i szczerych dialogach zawarł wiele mądrych tez dotyczących kina i życiowych niespodzianek.
Zwolniona z pracy przez zazdrosną szefową, Manhee snuje się po mieście w poszukiwaniu pomysłu na dalsze życie. Poznaje melancholijną i radosną zarazem francuską nauczycielkę Claire, która fotografuje polaroidem spotykanych po drodze ludzi, przekonana, że w ten magiczny sposób zmienia ich życie. Swobodnemu klimatowi hongowskiej narracji towarzyszy refleksja na temat sztuki i predyspozycji do bycia artystą, którą przenikliwa Claire zdaje się dostrzegać w każdym człowieku. W dialogach wypowiadanych przez bohaterki poukrywane są malutkie sentencje odnoszące się do artyzmu, czy szeroko pojętej miłości. Fabułę popychają do przodu kolejne spotkania przy kawie, czy dobrym trunku, a Claire wraz ze swym aparatem bacznie przygląda się koreańskim bohaterom.
O twórczości Hong Sang-soo mówi się, iż to reżyser, który przez całe swoje życie kręci jeden i ten sam film. Trudno się rzeczywiście z tą tezą nie zgodzić, ponieważ każdy film Honga zawiera wspólny mianownik, a także zawiera pewne punkty fabularne przewijające się w całym jego dorobku. Nie bez przyczyny nazwany jest mistrzem „pijackiego kina”. Alkohol w jego produkcjach to pełnoprawny bohater uczestniczący w historii i poniekąd dyktujący przebieg fabuły. O dziwo w „Aparacie Claire” doświadczymy tylko jednej sceny upijającego się Azjaty, jednakże jest ona jedną z najbardziej kluczowych sekwencji dla fabuły. Azjatycki reżyser swoim nowym filmem składa hołd dla kina jako dziedziny sztuki, dla Cannes i canneńskiego festiwalu, ale przede wszystkim jest dowodem artystycznej miłości do jedynej i niepowtarzalnej Isabelle Huppert. Bohaterka grana przez francuską aktorkę jest niejako odbiciem prawdziwej osoby Huppert. Odniesień do kariery aktorki jest multum, a jednym z najbardziej oczywistych nawiązań jest fakt, iż w filmie Honga jest nauczycielką fortepianu w paryskim konserwatorium. Korelacja charakteru postaci w filmie, a prawdziwego dorobku aktorki jest wygrana na bardzo subtelnych nutach, a owe nawiązania swobodnie wypływają z dialogów.
Najważniejszym elementem nie jest jednak hołd dla Huppert, Cannes, czy kina, ale to tytułowy aparat, który jest piękną metaforą życia, czy dokładniej życiowych zmian. W filmie pada bezpośredni dialog, którego przesłanie mówi jasno. Żeby coś zmienić w swoim życiu należy to najpierw zobaczyć. Bohaterka robi zdjęcia innym osobom i mówi, że dla niej nie są już tymi samymi ludźmi co przedtem. Fotografia ma tutaj siłę sprawczą, dzięki której możliwe jest dojście do zmiany na lepsze. A koreański mistrz wie jak w bezpretensjonalny sposób uczynić nas, za pomocą swojej kamery, choć trochę szczęśliwszymi. To był piękny i oczyszczający seans po kilkunastu trudnych filmach na nowohoryzontowym festiwalu.
Ocena:7/10