Po bardzo udanym debiutanckim albumie sprzed dwóch lat, Nothing but Thieves wracają z nowym materiałem. Formacja znana z takich utworów jak “Wake Up Call” czy “Trip Switch” pokazuje, że ich kariera dopiero się rozkręca i wcale nie mają zamiaru spocząć na laurach. Drugi w dorobku album nazywa się “Broken Machine” i ukazał się 8 września. Co tym razem przygotowała dla słuchaczy grupa z Anglii?
Krążek rozpoczyna bardzo energiczne “I Was Just A Kid” i znając choć trochę tę kapelę, śmiało można stwierdzić, że na koncertach ten utwór będzie miał jeszcze większą moc. Następnie słuchacz zmierza się z “Amsterdam” i bardziej radiowym “Sorry”, czyli piosenkami wydanymi już wcześniej.
Kolejne piosenki są przeplatanką spokojniejszych dźwięków z energicznymi i dynamicznymi rytmami. Największym zaskoczeniem albumu jest “Live Like Animals”, czyli utwór zupełnie inny od tego co kapela wcześniej prezentowała, jednak mimo wszystko słychać tam ich macierzyste brzmienia. Dalsze utwory z “I’m Not Made by Design” i “Get Better” na czele, które satysfakcjonują zarówno słyszane na żywo jak i z albumu (wiem, bo uczestniczyłam w ich koncercie na tegorocznym Przystanku Woodstock).
Później jest już to miejsce w albumie dla bardziej melancholijnych utworów, chociaż i tu znajdą się wyjątki takie jak “Reset Me” czy “Number 13”.
Cały album w wariancie deluxe wieńczy akustyczna wersja “Sorry” i druga wersja “Particles” z pianinem w roli głównej i pokuszę się o stwierdzenie, że ta druga lepiej wypada w tym stylu.
Na dobrą sprawę na tym albumie nie znajdziemy jakichś ogromnych zmian względem stylu grania. Krążek raczej idzie w bezpieczną stronę tego, co zaprezentowali nam już dwa lata temu. Jednak póki grają swoje i robią to dobrze, to nie mam z tym najmniejszego problemu. Zawsze dobrze usłyszeć nowy materiał, który zadowala ucho. Tym bardziej, że na żywo też sobie pięknie radzą. Nawet bym się wybrała na listopadowy koncert w Polsce gdyby tylko Wrocław leżał bliżej Warszawy.
8/10