Chyba niestety skończyły się te wspaniałe czasy, w których na filmy Patryka Vegi chodziło się z kinofilskim zacieszem od ucha do ucha, że zaraz zobaczy się fatalnie napisany kawałek okropnej masochistycznej rozrywki. Kiedy głośno śmiało się na seansach z nieudolnie napisanych scen dramatycznych i kręciło zdegustowanym noskiem, gdy elementy komediowe uderzały nas swoim chamstwem i prostactwem. Kiedy z racji większej znajomości tematu czuło się wstydliwą wyższość nad masowym widzem, któremu reżyser kilka razy w roku wręcza filmowe fekalia, a ten cieszy się i w przyszłości powtarza chwytliwe i prostackie one-linery mitologizując tym samym obraz Vegi na wieki. W imieniu własnym, jak i wielu moich kolegów po fachu muszę szczerze wyznać, że przegraliśmy. Polska krytyka filmowa okazała się całkowicie bezsilna w starciu z dresiarską potęgą Patryka Vegi. Bezcelowe wydaje się skrobanie kolejnych recenzji, kolejnych esejów czy przemyśleń na temat „Botoksu”, bo pomimo zmasowanego ataku dziennikarzy i ustawieniu ogromnej barykady przeciw chamstwu i wulgarności, tłum Polaków i tak pobiegł najnowszy produkt Vegi zobaczyć i zanotować wynik najlepszego otwarcia roku 2017, jednocześnie pozwalając reżyserowi opłacić kolejne projekty. A mnie, drobnego recenzenta, zepchnąć na krawędź kryzysu wartości. No, ale jeśli któreś z was jakimś cudem nie jest świadoma internetowego szumu wokół „Botoksu”, ten tekst jest właśnie dla was.
Swoją szkodliwą działalność Vega rozpoczął jakoś w okolicach 2013 roku. To właśnie wtedy spod jego rąk wyszedł cudowny potworek „Last Minute”, który jednocześnie rozpoczął u reżysera tendencję do budowania jak najgorszego obrazu współczesnego Polaka. Potem przypadkowo popełnia całkiem udane „Służby specjalne”, by w 2016 roku zaatakować dwoma tytułami spod szyldu „Pitbulla”, rozrywkę absolutnie prostacką i pogłębiającą stereotypy jazdę bez trzymanki. Składały się na nią skecze dramatyczne, komediowe i ”przesiąknięte akcją i testosteronem” sekwencje sensacyjne, zbite naprędce w wyrób filmopodobny. I to właśnie z najnowszymi Pitbullami „Botoks” ma najwięcej wspólnego. Choć traktuje o lekarzach, a nie o napakowanych policjantach, to temat jest właściwie jedynie pretekstem do propagandowego wykrzykiwania przez reżysera swoich kontrowersyjnych opinii i indoktrynowania masowego, niewymagającego widza pod płaszczykiem opowiedzenia „historii w każdej scenie prawdziwej”. Nasz natchniony przez ducha świętego twórca zabiera więc głos w sprawie aborcji i in vitro, naśmiewa się z molestowania i kazirodztwa, albo zaprzecza istnieniu depresji. A to tylko wierzchołek góry lodowej.
Kilkumiesięczne rozmowy z personelem przeróżnych szpitali absolutnie Vedze nie pomogły; reżyser w każdej scenie demonizuje polską służbę zdrowia, a złożone kwestie medyczne i społeczne sprowadza przeważnie do jednej szokującej anegdotki. Brak mu jednak wystarczającego ładunku błyskotliwości w konsekwencji czego scenki okazują się tanie, płytkie, ale i bardzo obraźliwe. Vega z każdej sceny i każdego zachowania stara się wydobyć jak największe pokłady skurczysyństwa, ale zapomina w tym wszystkim ukazać choć jednej pozytywnej cechy, więc im dalej w las tym widzowie są bardziej przygnębieni i niezadowoleni nie z filmu, a z życia w ogóle. Film fantastycznie obarcza odpowiedzialnością wszystko i wszystkich, obwiniając każdego człowieka za współczesną rzeczywistość, w której przyszło nam żyć. Jednocześnie nie zapomina o standardowym obrażaniu konkretnych grup społecznych, a Vegowska nienawiść nie omija tutaj nikogo. W niewyszukany sposób dostaje się tu np. transsekualistom czy gejom, gdy siedmiokrotnie przywołuje się żart z przedmiotami w odbycie. Najbardziej bawi, że po zaskakującym finansowym sukcesie „Niebezpiecznych kobiet”, twórca sili się na feministyczne przesłanie. Szkoda tylko, że w oczach Vegi najlepiej feminizm podkreślić demonizując lub ogłupiając każdego mężczyznę w filmie.
Ale to przecież nawet nie to, że głupi czy stereotypowy – film Patryka Vegi jest najbardziej szkodliwy, gdy stara się moralizować. Przedstawia słuszne wartości i zachowania, tym samym pisząc pesymistyczną instrukcję jak przeżyć na tym smutnym i okropnym świecie. I nie mowa tu wcale o natłoku oszustw czy przemocy, ale o brutalnym kłamstwie, wmawiającym setkom tysięcy Polaków, że aborcja jest równa duszeniu dziecka poduszką, a na świecie nikt nie może myśleć o plastycznej poprawie własnego ciała. Vega świadomie żeruje na społecznych kompleksach i lękach, wyciągając marginalne przypadki i utwierdzając nas wszystkich w zaściankowym przekonaniu, że wszystkiego co nieznane trzeba się bać. Że uchodźca to brudas, murzyn diler, gej perwers, a kobieta poddająca się aborcji nie ma serca. Reżyser ostrzegał, że to będzie jego najmocniejszy film. Nie sądziłem jednak, że jego moc będzie liczona w sile nienawiści do wszystkiego co nie jest Patrykiem Vegą. I to jest chyba w całej sprawie najsmutniejsze.
Ocena: 1/10