W polskim kinie odnotować można w ostatnim razie wzrost popytu na filmy fabularne, które źródło swej historii czerpią z autobiografii jakiejś ciekawej osobistości – wystarczy wspomnieć choćby takie tytuły jak „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” w reżyserii Sadowskiej czy „Gwiazdy” Jana Kidawy-Błońskiego. Michał Kondrat swoją przygodę z kinem zaczynał od dokumentów związanych z kwestią wiary, nie dziwi więc fakt, iż postanowił zekranizować losy Maksymiliana Kolbego. Polski reżyser wyćwiczony jako dokumentalista postanowił zmierzyć się z wyzwaniem, jakim jest sfabularyzowanie obrazu.
Produkcji przybliżających życie świętego kilka powstało, najbardziej znany z nich jest prawdopodobnie fabularny utwór „Życie za życie. Maksymilian Kolbe” Krzysztofa Zanussiego. Kondrat postanowił pokierować swój film w zupełnie innym kierunku, tworząc hybrydę gatunkową zwaną dokumentem fabularyzowanym. Nieszczęśliwie dla reżysera „Dwie korony” zdają się odzwierciedlać jego niezdecydowanie – jeśli fragmenty wypowiedzi franciszkanów oraz innych braci zakonnych brzmią składnie, to wstawki odgrywane przez aktorów burzą poczucie chronologicznej osi czasu. Podczas seansu można odnieść wrażenie, że reżyser zdecydował się przybliżyć historię Kolbego bardziej poprzez ciekawostki z jego życia, aniżeli w logicznym ciągu przyczynowo-skutkowym. Odszyfrowanie tytułu następuje już w pierwszej scenie, podczas której małemu Maksowi (Mateusz Pawłowski) objawia się Maryja oferująca do wyboru dwie korony: białą oznaczającą czystość oraz czerwoną – męczeństwo. Młodzieniec decyduje się na obie, co wpłynie na jego dalsze życie.
Oglądając „Dwie korony” nie mogłam pozbyć się wrażenia, iż prezentowana historia jest niezwykle poszatkowana, zupełnie tak, jakby z historii Kolbego wyciągnięto jedynie najciekawsze wątki. Postępowanie takie wydaje się być uzasadnione na rzecz zwiększenia atrakcyjności filmu, jednak jednocześnie bardzo negatywnie wpływa na jego całościowy odbiór. Szkoda, iż Michał Kondrat nie został wierny dokumentowi, bowiem wplecione w kadry animacje – uzupełniające zapewne braki dostępnych materiałów, o wiele lepiej wpasowują się w klimat produkcji, aniżeli krótkie scenki aktorskie. Zupełnym nieporozumieniem w mojej opinii jest obsadzenie w obrazie znanych odtwórców ról między innymi Cezarego Pazury, Macieja Musiała czy Artura Barcisia. Uwaga widza skupia się zamiast na przekazie to na aktorach, którzy, na marginesie dodając, chyba nie najlepiej czują się w tym gatunku filmowym. Niedogodność ta nie dotyczy Adama Woronowicza wcielającego się w główną rolę, bowiem w jego przypadku gołym okiem widać, iż zainteresował się odgrywaną postacią oraz starał się jak najwierniej oddać jej charakter. Niestety, sam Woronowicz nie był wstanie dźwigać na barkach fabularnej części „Dwóch koron”, co skutkuje bardzo nierównomiernym poziomem artystycznym.
Pomijając obsadę aktorską, głównym zarzutem wobec produkcji Kondrata jest nadmierny patos i chęć uczynienia z Kolbe osoby nieziemsko świętej. Pomijając fakt, iż z filmu dowiemy się, że franciszkanin niemal wymyślił rakietę kosmiczną, to okazuje się, że męczennik ten nie ma wad. Tę daleko idącą idealizację można oczywiście uzasadniać chęcią przybliżenia postaci świętego, ale nie popadajmy w banały – przedstawienie Kolbe w jednoznacznie białym świetle sprawia, iż staje się on sylwetką niemogącą istnieć w rzeczywistości. Nie zapominajmy – franciszkanin był tylko człowiekiem, a każdy człowiek popełnia jakieś błędy.
„Dwie korony” rozczarowują – forma dokumentu nie byłaby taka zła, gdyby ukazywała polskiego męczennika z bardziej ludzkiej strony, natomiast fabularna część powinna być bardziej przemyślana lub po prostu ograniczona do minimum. Nie przekonały mnie również wstawki reżysera, którego wypowiedzi zdają się być nie najlepiej przygotowane pod względem merytorycznym. Film Michała Kondrata powiela wady typowe dla filmów ocierających się o gatunek religijny – nadmierny patos, bohater pozbawiony wad oraz muzyka tak cnotliwa, że aż nie da się jej słuchać. Niezmierna szkoda, bowiem postać Maksymiliana Kolbe zasługuje na dobrą ekranizację.
Ocena: 3/10