Kiedyś oddałbym wszystkie pieniądze świata za najnowszy film Ridleya Scotta…kiedyś. Od jakiegoś czasu brytyjski mistrz kina stał się dla mnie synonimem nierówności, reżyserskiej niestabilności, z którą dotychczas kojarzyłem bardziej Woody’ego Allena. Teraz do tej nierowności doszła także filmowa starość, która powinna zmusić Scotta do solidnego przemyślenia potencjalnej emerytury. „Wszystkie pienądze świata” to najciekawszy od lat projekt Scotta, który wydawać by się mogło nie mógł się nie udać. Cała robota nieomal poszła na marnę w momencie wybuchu skandalu seksualnego z Kevinem Spacey’em w roli głównej. Scott aby ratować swój film przed klęską finansową postanowił zrobić rzecz absolutnie bez precedensu – na kilka tygodni przed premierą zatrudnił Christophera Plummera, z którym w 9-10 dni nakręcili wszystkie sceny Spaceya od nowa. Bez green screena, z obsadą zwoływaną na dokrętki. Udało się z wielu powodów – po pierwsze zupełnie nie widać tego, że scen z Plummerem nie było w pierwotnej wersji filmu. Po drugie jest on w nich znakomity i aż szkoda, że J. Paul Getty w jego wykonaniu pojawia się tak rzadko na ekranie. Po trzecie w końcu Plummer za swoją kilkudniową pracę dostał nominację do Oscara. Jako jedyny człowiek pracujący przy „Wszystkich pieniądzach świata”, co niestety nie dziwi.
Głównie ze względu na to, jak nierówny to jest film. Nominacja do Złotego Globa za reżyserię Scotta to nieporozumienie. No chyba, że został nagrodzony za dokrętki. Film jako całość jest bowiem skrajnie nierówny, z falującym tempem, nad którym Scott kompletnie nie panuje. Nie ma też w nim napięcia, którego reżyser nie jest w staniw wytworzyć ani poprzez zwroty akcji, ani poprzez interakcje między bohaterami. Większość słabości filmu leży po stronie Scotta, który albo nie miał serca do projektu, albo robił go zdecydowanie w zbyt dużym tempie. Co nie oznacza, że nic w nim się nie udało. Poza Plummerem trzeba zwrócić uwagę na co najmniej dwa świetnie wygrane elementy: rewelacyjną rolę główną Michelle Williams, która długimi momentami rządzi ekranem, oraz świetnie zdjęcia Dariusza Wolskiego. Włoskie miasta, w tym Rzym, wyglądają w jego kamerze naprawdę pięknie. Niezrozumiały dla mnie casting Romaina Durisa w roli włoskiego porywacza Cinquanty także trzeba uznać za decyzję co najmniej inspirującą.
Dzięki aktorom „ Wszystkie pieniądze świata” chce się oglądać. Paradoskalnie jednak przez nich łatwo można się zorientować jak dużym potencjał zmarnował Scott. Gdyby film ten wyreżyserował choćby niewiele od Ridleya młodszy, ale jakże pełen wigoru Martin Scorsese, powstałby zapewne klasyk. Tak zapamiętamy „Wszystkie pieniądze świata” jako ten film, z którego został wycięty Kevin Spacey.
Ocena: 5/10