Kolejna w ostatnich miesiącach premiera Wrocławskiego Teatru Współczesnego odbyła się w miniony weekend, kiedy po raz pierwszy zobaczyć można było „Orkiestrę >Titanic<”. Spektakl oparty jest na sztuce współczesnego bułgarskiego dramaturga Christo Bojczewa, laureata pierwszej nagrody w międzynarodowym konkursie dramatopisarskim British Council z 1997 r. Za polską adaptację sztuki odpowiada reżyser Krystyna Meissner. Bogusław Kierc, Piotr Łukaszczyk, Przemysław Bluszcz i Maria Czykwin grają czwórkę obdartusów – Luko, Doko, Meto i Lubę, wegetujących w alkoholowym upojeniu na opuszczonym dworcu. Pod przewodnictwem Meto próbują bezskutecznie zatrzymać każdy kolejny przejeżdżający pociąg – a kiedy jeden faktycznie staje, w skrzyni wyrzucony zostaje zeń prestidigitator Harry. Wzbudzając sprzeczne emocje wśród bezdomnych, enigmatyczny magik-przewodnik próbuje uświadomić im istotę iluzji i wskazać tworzywo całego świata, co doprowadza do rozliczenia się bohaterów z ich własnymi pragnieniami. Poza niejakim nadmiarem sytuacji opierających się na humorze potknięć i upadków oraz nieco męczącą poalkoholową manierą w kwestiach bohaterów, „Orkiestra >Titanic<”, zbudowana na swobodnym współistnieniu jawy i snu i ciekawych rozwiązaniach formalnych, wywiera spore wrażenie i daje ogromne możliwości odbioru. Widz doświadcza więc iluzji (i nie tylko metaforycznie, bowiem nad przygotowaniem aktorów czuwał iluzjonista Maciej Pol) i wraz z kolejnymi lekcjami, jakie Harry daje włóczęgom, sam ulega coraz bardziej dziwnemu wtajemniczeniu. Ponad wszystkim zaś, opaczną rzeczywistość i imaginację spaja w idealną całość aktor majestatyczny – genialny Maciej Tomaszewski. Integralny we fraku i cylindrze, gustowny nawet z nożem w brzuchu, z natchnieniem misjonarza i przekorą sztukmistrza uosabia trudną-zwykłą, pesymistyczną-optymistyczną mądrość. Tak jak w „Ghost world” Daniela Clowesa dziwny starszy mężczyzna, oczekujący na autobus dawno wycofanej linii, w finale rzeczywiście wsiada do pojazdu-widma, i tu czwórka bohaterów będzie rozpaczliwie próbowała wyrwać się z rzeczywistości. Będą miotać się, odwoływać do przeszłości, wracać do własnych abstrakcyjnych ideałów; w ten sposób efektownie pokazane „karmienie się iluzją” okaże się być cudowną ucieczką, ale jednocześnie demonicznym żartem świata. Ale nawet mimo niepokojącego w istocie finału (wciągająca końcówka w wykonaniu Piotra Łukaszczyka!), „Orkiestra” ma w sobie ogromny, pobudzający potencjał. Harry mówi słowami Szekspira – „świat to scena”; ale jeśli wszystko ma być iluzją, to jest to iluzja piękna – jak tylko piękna może być gra orkiestry na Titanicu i jak bardzo brawurowa sztuka Houdiniego. Iluzja nie prowadzi więc do nicości, bo pochodzi z wnętrza; a właściwie, może być sposobem „przekraczania siebie”! – i także o tym mówi Bojczew. Ale dzięki otwartości spektaklu to do każdego widza z osobna należy ocena, czy decyduje się on w „Orkiestrze” ocalić, czy zniewolić człowieka. Bulsara