W ostatni weekend lipca obraz drogi wylotowej z Wrocławia przez Leśnicę praktycznie się nie zmieniał -s etki młodych ludzi stojących z kartonami, z których odczytać można było napisy: „Woodstock”, „Zielona Góra”, „Kostrzyn” próbowało dostać się najtańszym środkiem lokomocji na największy w Europie festiwal muzyczny. Jedni mieli szczęście, jak np. „Góral”, który przejechał 800 kilometrów w jeden dzień, a inni po 7 godzinach jazdy byli zaledwie o przysłowiowy rzut kamieniem z domu. Jednak jeden przyświecał im cel, który z reguły osiągali. Ja również zdecydowałem się podróżować popularnym „stopem” i po 10 godzinach udało mi się wreszcie postawić stopę na polu namiotowym. Widok przekroczył moje oczekiwania. Setki tysięcy młodych, jak i starszych osób rozbijało namioty i zmierzało pod scenę, gdzie gwiazdy mniejszego i większego formatu zapewniały wspaniałą muzykę. Jurek Owsiak stara się, żeby Przystanek stał się festiwalem na skale światową, dlatego już pierwszego dnia mogliśmy szaleć w takt muzyki zespołów z Niemiec, USA, Białorusi, czy Francji. Po rozbiciu namiotu zaledwie 100 metrów od sceny wreszcie zrozumiałem dlaczego wiele osób ma różnego rodzaju chusty zakrywające usta i nos. Wielka chmura kurzu osiągnęła apogeum, gdy na scenie zagrał zespół COMA. Wszystko zostało pokryte pyłem, a z Dużej Sceny pozostały tylko ledwo widoczne kontury. Nie pomagały nawet zraszacze, czy armatki wodne. Pierwszy dzień festiwalu zakończył zespół CARRANTUOHILL, który celtyckim brzmieniem wprawił „woodstockowiczów” w melancholijny nastrój. Krajobraz dnia 29 lipca przypominał raczej pole po bitwie. Śmieci wprawdzie znikały równie szybko, jak się pojawiły, a to dzięki dobremu pomysłowi płacenia za zebrane worki. Oczywiście kranów z wodą do mycia było trochę mało, a kolejka po wrzątek kończyła się kilkugodzinnym staniem, ale czyż nie taki jest właśnie urok Przystanku? Pod względem muzycznym drugi dzień był o wiele lepszy od pierwszego. Około 18-stej widzów czekała pierwsza niespodzianka. Na scenie pojawiła się Justyna Steczkowska, która wbrew pozorom porwała do tańca każdego, kto akurat znalazł się w pobliżu. Na placu pojawiało się coraz więcej osób, między innymi dzięki francuskiemu zespołowi BAOBAB, który za swoje reagee zebrał gorące brawa. Jeden z najlepszych koncertów zagrała jednak polska grupa FARBEN LEHRE, której utwór „Matura” był niewątpliwie jednym z hitów festiwalu. Jednak wszyscy czekali na laureatów „Złotego Bączka”. Zespół KSU wyszedł w końcu na scenę i zagrał to czego wszyscy zgromadzeni oczekiwali. „1944”, „Ustrzyki”, czy jakże aktualny „Liban” sprawiły ze kilkuset tysięczny tłum szalał, jak nigdy przedtem. Wielki finał i gromkie „Sto lat” były najlepszym wyrazem nastrojów panujących w Kostrzynie. Już od rana większość osób zaczęła się zbierać, pakować. Ludzie żegnali się ze sobą, i powoli snuli się w kierunku stacji PKP, żałując, że to już koniec. Przepełnione specjalne pociągi były naturalnym obrazkiem 30 lipca. I kiedy w końcu po kilku godzinnej podróży usłyszymy znajomy dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach, to dojdzie do nas fakt, że Przystanek już się skończył… Dlaczego większość z nas wróci tu za rok? Cześć z nas tylko, żeby posłuchać dobrej muzyki. Jeszcze inni, żeby zamanifestować swój sprzeciw dla tego co dzieje się w Polsce. Wiele osób, których dzisiejsze społeczeństwo chce odsunąć na margines, próbuje wreszcie znaleźć akceptacje, chcą być wśród „swoich”. Bo tak naprawdę na Przystanku wszyscy są „swoi”, wszyscy są jedną wielką „woodstockową” rodziną. I właśnie za to Ci dziękujemy Jurek! Za to, że dałeś nam wszystkim szansę, że wierzysz w ludzi, że dałeś nam ten festiwal. Pamiętaj, że my nie zapominamy. I nikt, absolutnie nikt nie zabierze nam Przystanku – nie oddamy go! Peca