Po raz trzeci w nowo otwartym, od niedawna występującym pod zmienioną nazwą, Kinie Nowe Horyzonty rozpoczął się American Film Festival. Około 50 filmów, stałe sekcje Spectrum i American Docs, cztery spore retrospektywy z największą Wesa Andersona i Highlights czyli najważniejsze wydarzenia amerykańskiego kina niezależnego – tak wygląda niezbyt zachęcający, ale wciąż przyzwoity program trzeciej edycji festiwalu Romana Gutka i Urszuli Śniegowskiej. Na otwarcie organizatorzy zaprezentowali nam, otwierający także tegoroczny festiwal w Cannes, „Moonrise Kingdom. Kochankowie z księżyca” Wesa Andersona. Film podczas canneńskiej imprezy zebrał niemal same pozytywne recenzje. Odnaleźć można w nim wszystko co u Andersona typowe – dziwnych, bardzo odjechanych bohaterów, którzy wplątują się w sytuacje co najmniej nietypowe, niekiedy wręcz absurdalne. Niestety tym razem ta mieszkanka nie przypadła mi szczególnie do gustu. Nie można rzeczywiście odmówić filmowi piorunującej, wspaniałej końcówki, która niemal zmazuje wszelkie negatywne odczucia dotyczące początkowej fazy obrazu. Niemal. Początek „Moonrise Kingdom” jest jednak tak ślamazarny, tak rozwleczony, tak pozbawiony tempa, że wydaje się, że film trwa dużo dłużej niż w rzeczywistości. Anderson stara się na swój autorski sposób opowiedzieć historię miłosną jakże dla kina nietypową – dzieci, wyrzutków. Niestety wątek ten jest szczególnie nieprzekonujący ze względu na słabych dziecięcych aktorów. Film odratowuje drugi plan składający się ze stałych współpracowników Andersona – Billa Murraya, Jasona Schwartzmana – oraz gwiazd takich jak Tilda Swinton, Edward Norton czy zdecydowanie najlepszy z całej obsady Bruce Willis. Na dokładkę świetna muzyka Alexandre’a Desplata! Drugiego dnia festiwalu postanowiłem zainaugurować większość festiwalowych sekcji. Wybrałem więc ze spectrum „Siłę perswazji”, z dokumentów „Jak przetrwać epidemię”, a na koniec pewniak dnia „Gangster”. Podsumowując: sinusoida. Na początek „Siła perswazji” – potencjalnie kapitalne kino społeczne połączone z thrillerem. Oparta na faktach opowieść o żarcie telefonicznym, który przerodził się w gwałt na pracownicy fast-foodu, a przy okazji obraz głupoty człowieka działającego pod rzekomą presją. Wszystko byłoby dobrze, gdyby egzekucja tego tematu była na poziomie takim jak sam materiał wyjściowy. Niestety „Siła perswazji” to idealny przykład tego, że brak doświadczenia może prowadzić film do klęski. A ten jest zauważalny w tym jak reżyser Craig Zobel prowadzi fabułę. Do momentu zapoznania się z głównym antagonistą historii jeszcze walczy o wytworzenie napięcia, potem jednak wszystko siada, historia ze schematu przechodzi w absurd, z absurdu w kolejnych idiotyzm i tak do samego końca. Nie pomagają jednowymiarowi, źle poprowadzeni aktorzy na czele z Patem Healy grającym zupełnie bez werwy złego bohatera. Słabizna, a mogło być naprawdę trzymające w napięciu, mocne kino. Temat wręcz oburzający, film niestety też. „Jak przetrwać epidemię” to film z innej planety – jeden z lepszych amerykańskich dokumentów jakie zdarzyło mi się obejrzeć. Poruszające kino opowiadające nie tyle o epidemii AIDS w USA, a bardziej o ruchu aktywistów, którzy walcząc z własną chorobą doprowadzili do zmian w prawie, wykrycia nowych leków, poprawienia systemu wprowadzania medykamentów na rynek. Całość opowiedziana z punktu widzenia najważniejszych postaci ruchu, z których część niestety nie dożyła projekcji filmu. Świetnie poprowadzona historia, kino politycznie zaangażowane, ale jednak pozbawione łatwego dydaktyzmu. Poza niesamowicie istotnym przekazem, obraz ten to także pierwszorzędna filmowa robota. Perełka! Na koniec miał być pewniak, a wyszły nici. Wchodzący niedługo do pełnej dystrybucji, a na festiwalu pokazywany przedpremierowo „Gangster” Johna Hillcoata reklamowany był osobami Gary’ego Oldmana i Mii Wasikowskiej – najczystsze kuriozum. Oldman wystepuje w tym film w dwóch scenach, w tym jednej dialogowej, Wasikowska bodajże w trzech. Najważniejsze postaci tego pseudowesternu pomieszanego z jeszcze bardziej pseudo kinem gangsterskim to bracia Bondurant (Tom Hardy i Shia Labeouf) oraz ich przeciwnki szeryf Charlie Rakes (koszarma, fatalna, żenująca kreacja Guya Pierce’a! – coś niesłychanego, co ten aktor w tym filmie zrobił). Niestety w „Gangsterze” widać pewne bardziej widoczne znaki szczególne stylu reżyserskiego Johna Hillcoata, które tak dobrze zagrały w „Drodze” na podstawie powieści Cormana McCarthy – powolną narrację, pewnego rodzaju dystans, ale mocną koncentrację na aktorach. I rzeczywiście Tom Hardy jest w tym filmie niezły, Jessica Chastain też przyzwoita, Labeouf jakby wyrwany z innego filmu. Niestety przez pierwszej półtorej godziny film ciągnie się niemiłosiernie. Później zaś przeradza się w jakąś zupełnie przerysowaną, niemożliwą do ogarnięcia krwawą jatkę doprawioną kolejnymi absurdami fabularnymi. U Hillcoata Forrest jest niemalże nieśmiertelnym superbohaterem, a Jack to bezpłciowy głupek. Realizmu dodaje jedynie postać grana przez Jessikę Chastain, która potrafiła z małej ilości materiału stworzyć bohaterkę z krwi i kości. Reszta – nuda, nuda, nuda! Wielkie rozczarowanie! „Moonrise Kingdom” – 7 „Siła perswazji” – 3 „Jak przetrwać epidemię” – 9 „Gangster” – 4 Maciej Stasierski