No i stało się. Jeszcze przed pierwszymi śniegami The Stubs, trio łączące klasycznego rock and rolla z punkiem po raz ostatni porwali publiczność. Zapowiedziany parę miesięcy temu rozpad zespołu wywołał liczne spekulacje na temat wiarygodności faktycznego zakończenia kariery. Trudno mi postawić się na miejscu sceptyków, gdyż ekspresyjne stwierdzenie „LET’S DIE, KURWA, WYDAJEMY PŁYTĘ A POTEM SIĘ ROZPADAMY!” na facebookowym profilu zespołu, który mimo swego sukcesu (to w końcu pierwszy polski zespół grający koncert dla KEXP) grał za psie (lub żadne) pieniądze w podrzędnych nadmorskich klubach, brzmi dosyć wiarygodnie. Płyta wydana, trasa zagrana, do widzenia. I nie ma tu nawet żadnego bzdurnego stwierdzenia o „różnicach artystycznych”. Wspaniałe wyjście, bez powodu, bez słabego materiału i z dorobkiem w postaci wielu niezapomnianych koncertów.
Niestety, tak jak The Stubs było naturalne w tym, co robiło, tak wielu muzyków nie ma szczęścia do kreowania swojego wizerunku. „Za ćmą w dym 2017” było głośnym wydarzeniem na rodzimym podwórku black metalowym – Furię supportowały aż trzy zespoły – Licho, Sacrilegium oraz Thaw. Na Licho nie udało mi się zdążyć, bo obrałem dość niefortunną drogę przez błotniste pustkowia Wrocławia, ale to, co zobaczyłem na Sacrilegium, to istny dramat i to jeden z tych komicznych. Czwórka jegomościów w „pandzim” makijażu i kapturach, grających stereotypowy black na tle odwróconych krzyży i pentagramów. Błagam.
Zaraz po rzeczonej tragikomedii na scenę wyszło Thaw. Kilku niepozornych chłopaczków skrytych pod kapturami (ile można?) z miejsca wzbudziło we mnie zażenowanie. Do czasu. Wraz z pierwszym zagranym utworem byłem w transie. Teatralna statyczność i tajemniczy sposób prezentacji zespołu pasowały tu jak ulał – żadnych słów, żadnych przerw. Hipnotyzujący spektakl.
Wybór Sacrilegium na support był o tyle zadziwiający, że sam Nihil dosyć niepochlebnie wypowiadał się o całej tej szopce w wywiadzie dla Łukasza Orbitowskiego. Jego podejście do muzyki opiera się na naturalności, nie na kopiowaniu utartych wzorców będących częścią popkultury. I tu właśnie wkracza The Stubs – ich „angielskie wyjście” z gracją właściwą dywizji pancernej było tak przebojowe, jak i prawdziwe.