Kino nieme święciło swoje największe triumfy na początku 20 wieku. Takie postacie jak Charlie Chaplin, Buster Keaton, Douglas Fairbanks czy Lon Chaney były wtedy na piedestale sławy. Przejście na kino dźwiękowe okazało się dla wielu z nich trudne lub niekiedy zupełnie niemożliwe. O podobnej historii opowiada rewelacyjny, nominowany do 10 Oskarów, film Michela Hazanaviciusa „Artysta” George Valentin (w tej roli nagrodzony w Cannes Jean Dujardin do złudzenia przypominający właśnie Fairbanksa) jest gwiazdą pierwszej wielkości. Jego pozycja w branży wydaje się być niepodważalna. Wtedy jednak zaczynają się pojawiać pierwsze filmy dźwiękowe. Valentin uznaje te pomysł ze swego rodzaju fanaberię, kaprys. Tym większe czeka go zaskoczenie, gdy ni stąd ni zowąd zostanie zwolniony z wytwórni, a jego miejsce zajmie odkryta niedawno przez niego Peppy (Berenice Bejo)… „Artysta” jest uznawany za głównego faworyta Oskarów. Po jego obejrzeniu łatwo zrozumieć skąd biorą się wszystkie zachwyty nad filmem Hazanaviciusa. Z jednej strony to wprost idealna rozrywka, film stosunkowo lekki, opowiedziany w zawrotnym tempie, ze zwrotami akcji. Z drugiej to wręcz wizualna i muzyczna perełka. Zachwyca szczególnie rewelacyjna gra światłem w wykonaniu Guillaume’a Schiffmana. Z kolei kompozytor muzyki Ludovic Bource pełni tutaj rolę nieomal równą reżyserowi. Dzięki jego pięknej, niezwykle różnorodnej ścieżce dźwiękowej mimo braku dialogów i możliwości obserwacji jedynie mimiki aktorów świetnie rozumiemy jakie targają nimi uczucia, jakie mają problemy, jakie w końcu przeżywają radości. Jednak w „Artyście” najważniejsza jest opowieść, którą można interpretować na kilku poziomach. Po pierwszej film Hazanaviciusa to zrobiony z niezwykłą klasą, bez pretensjonalnego melodramatyzmu, film o dziwnej miłości dwojga w gruncie rzeczy zupełnie nieznających się ludzi. George to człowiek u szczytu kariery, który w chwili kłopotów unosi się dumą i nie chce słyszeć o możliwości gry w filmach dźwiękowych. Zna bowiem swoją wartość i wie, że będzie umiał wszystkim udowodnić, że ma rację. Kiedy jednak to się nie udaje, George załamuje się. Jean Dujardin genialnie pokazuję tę przemianę swojego bohatera. Jego nominowana do Oskara kreacja to jeden z najmocniejszych punktów filmu. Wcale nie gorzej wypada jednak Berenice Bejo, grająca drugą połówkę tej dziwnej pary. Jej Peppy to skromna dziewczyna, której woda sodowa nie uderzyła do głowy, w pełni oddana George’owi, jednak długo niepotrafiąca mu tego powiedzieć. Poza Dujardinem i Bejon na drugim planie błyszczą szarżujący John Goodman jako producent i uroczy jak zawsze James Cromwell jako do końca wierny kierowca Clifton. Poza historaią miłosną obraz Hazanaviciusa to także hołd dla kina w ogólności, a szczególnie dla kina dawnego. Konwencja filmu niemego nie jest więc jednym ze sposobów na opowiedzenie historii. Jest zaś nostalgicznym przypomnieniem jak dosadne i proste, a jednocześnie uniwersalne było kiedyś kino. W „Artyście”, poza nostalgią za staroświeckością, widać także zupełnie współczesną, ponadczasową prawdę. Hazanavicius chce nam powiedzieć, że ważne jest w co przekujemy nasz sukces. Jeśli w jego wyniku stajemy się dumni i wyniośli jak George, może być za późno na zmianę postawy i poprawę losu. Jeśli zaś pójdziemy w ślady Peppy możemy tylko zyskać. „Artysta” poza wszystkim pokazuje w końcu niesłabnącą miłość do kina, widoczną jak na dłoni u samego reżysera. Hazanavicius pojedynczymi scenami choćby nawiązuje do Chaplina czy Wildera. „Artysta” to film, który za parę tygodni zgarnie zapewne cały worek Oskarów. I jak rzadko, trzeba będzie przyznać Akademii dużo racji, że chciała nagrodzić akurat ten film. Obraz Hazanaviciusa ma wypisane wszędzie cechy zwycięzcy. I nawet jeśli nie będzie to film na lata, to na pewno warto zanurzyć się w nim na tych kilka chwili i spotkać się z George’m, Peppy i niesamowitym, przezabawny psem. Zapewnia, że spotkanie będzie niezwykle satysfakcjonujące. Maciej Stasierski