Nowy spektakl Teatru Współczesnego „Balladyna” miał swoją premierę 24 czerwca. Dziwić może, że historie doby polskiego romantyzmu znajdują jeszcze dziś teatralnych amatorów ich ponownego odczytywania. Ale po spektaklu zadziwia jeszcze bardziej, jak wiele nowego można ze Słowackiego wydobyć. „Balladyna” to historia bezkompromisowego dążenia do władzy i osiąganiu celu bez względu na ofiary. Książę Kirkor przybywa do chaty Pustelnika, pytając go o radę w sprawie wyboru małżonki. Pustelnik okazuje się być królem Popielem III, wygnanym przez brata, sprawującego teraz okrutne rządy. Kirkor, poprzysiągłszy przywrócenie władzy wygnańcowi, trafia do domu wdowy, gdzie spotyka jej dwie piękne córki – Alinę i Balladynę. Zgodnie z radą pustelnika, pragnie poślubić ubogą dziewczynę; jednak za sprawą czaru Skierki – sługi nimfy Goplany – zakochuje się w obu kobietach. Zamysłem Goplany jest bowiem odciągnięcie Balladyny od chłopa Grabca, w którym się kocha. Żoną Kirkora ma zostać ta z sióstr, która zbierze w lesie więcej malin; zazdrosna Balladyna zabija jednak Alinę, stając się panią Kirkorową na zamku. Rozpoczyna się ciąg intryg z udziałem naczelnika straży Fon Konstryna, prowadzący do kolejnych morderstw i oszustw, a ostatecznie do samosądu Balladyny – przez nią samą. Wystawione przez świetnych aktorów Teatru Współczesnego, dzieło Słowackiego pozbawione zostaje typowo lekturowej – jedynie na tej płaszczyźnie większość społeczeństwa ma okazję się z „Balladyną” spotkać – jednoznaczności: postaci wydające się płaskimi i nieskomplikowanymi stają się mniej oczywiste i złożone; zaczynają wykraczać poza charakterologiczny kanon, zaciera się granica między bohaterem dobrym a złym. Kokieteryjna stara panna Goplana roszcząca sobie prawo do pouczania Balladyny po dokonanym przez nią mordzie, Kirkor z jednym marnym skrzydłem polskiej husarii, wreszcie Balladyna – kapryśna i pokrętna, dziwacznie opętana w ogóle, niekoniecznie dążeniem do władzy – oto plejada charakterów, z których każdy jest w jakiś sposób ułomny, w pewnym stopniu fałszywy i jego posiadacz działa według własnego, opacznie rozumianego systemu wartości. Poza tym, bardzo efektowne okazało się częściowe prowadzenie narracji przez dużą grupę aktorów – w tym również tych odgrywających role poszczególnych postaci w „Balladynie”; ów lud, niczym chór w greckiej tragedii, zapowiada wydarzenia i opisuje je do melodii zaaranżowanych na pianinie, jak również wspólnie wypowiada niektóre kwestie oryginalnie należące do bohaterów dramatu – ciekawy ten zabieg dodaje sztuce dynamizmu i wzbogaca choreografię. Spektakl niemal całkowicie wiernie oddaje treść dramatu Słowackiego; to sposób, w jaki aktorzy wygłaszają oryginalne kwestie oraz plastyczna oprawa decydują o nowych płaszczyznach interpretacji wykorzystanych w „Balladynie” i o jej niekonwencjalności (rewelacyjny, demoniczny Chochlik w różowej sukience). To z kolei sprawia, że literaccy konserwatyści otworzą się na novum, a i żądni nowości i oryginalności będą w pełni spektaklem usatysfakcjonowani.