Na spektakl we wrocławskim Teatrze Lalek czeka się ze swoistym namaszczeniem. Po pierwsze, bo stosunkowo rzadko – mniej więcej dwa razy w miesiącu – można zobaczyć tu sztukę dla dorosłych. A po drugie, choć może jedynie w moim przypadku – bo przywołuje on wspomnienie świetnych i kunsztownych „Szkiców z Becketta”, i wzmaga ochotę na więcej. „Ostatnia ucieczka”, oparta na prozie Brunona Schultza, zasługuje na pochwałę, choć nie ma w sobie tyle specyficznego uroku, co „Szkice”. Trudno klarownie objaśnić fabułę spektaklu, zwłaszcza, że na stanowiący inspirację twórców dorobek Schultza składają się opowiadania o bardzo subiektywnym i często niespójnym charakterze. Schultz to XIX-wieczny pisarz jednego miasta – rodzinnego Drohobycza, który jego małomiasteczkowy świat kreował na nowo przez pryzmat własnej wyobraźni – rzeczywistość czyniąc wyolbrzymioną, wypełnioną doznaniami zmysłowymi, impresjonizmem w opisie otoczenia. Trzonem spektaklu uczyniono wspomnienia emeryta Józefa, który dokonując retrospekcji opisuje epizody ze swojego dzieciństwa, relacje z ojcem, jego pobyt w Sanatorium pod Klepsydrą, czasy szkolne. Świat kreowany przez Schultza staje się w pewien sposób magiczny. Jest ta magiczność i w spektaklu dzięki ciekawie współgrającemu z grą śpiewaniu fragmentów prozy czy grze ciemności i jasności. Niestety, nieco uciążliwa dla całości jest postać kluczowa – gry odtwórcy roli Józefa pozbawiono oryginalnej magii, którą wprowadzają do spektaklu inne zabiegi. Gra z pewną manierą, jakby sztuczną, wymuszoną emocją; już od początku, niestety – męcząc. Wizualnie spektakl jest wykończony pieczołowicie; lalkarska technika jest walorem samym w sobie, zakładającym jednak z góry umowny minimalizm. Ten minimalizm znakomicie sprawdził się w „Szkicach”; być może dlatego, że – ciągle uporczywie będę porównywać oba spektakle – ruch lalkowy był tam celem samym w sobie i jedynym środkiem prezentacji postaci i fabuły. To tak, jakby ów minimalizm formy lalki wymagał już nie dodawania żadnych dodatkowych środków wyrazu, jakim jest choćby mowa. Dlatego lalki świetnie wypadają w pantomimie, a już nieco gorzej, gdy wyposaży się je w aktorskie kwestie – co zawsze wprowadza do widowiska pewien element dziecinności. „Ostatnia ucieczka” drastycznie nie wciąga – co jednak nie znaczy, że nie interesuje, i nie zasługuje na uwagę choćby przez wzgląd na doznania estetyczne. Można również zastanawiać się, czy „Ucieczka” nie porywa dlatego, że słabsze są niektóre elementy samego spektaklu, czy to zwyczajnie Schultza trudniej da się zastosować i konsumować na teatralnej scenie.