Po obejrzeniu kawałka półfinału kolejnej edycji konkursu piosenki Eurowizji, dawno zapomniane pytania powróciły do mnie: Skąd ta popularność konkursu, który hołduje muzycznej miernocie? Czemu wciąż pewnego rodzaju nobilitacją wieczoru jest spotkać się, aby obejrzeć finał Eurowizji? Przecież nie wszyscy oglądają ją, aby poczuć się hipsterami, którzy muszą sobie czasem „pokrytykować”.
Nie dalej, jak we wtorek usłyszałem w moim ulubionym bistro rozmowę:
– Wpadajcie do nas w sobotę wieczorem!
– A z jakiejś okazji?
– No jak to? Finał Eurowizji jest i będziemy wszyscy oglądać.
– Aaaa…zapomniałem. Wpadamy!
Teraz pytanie, czy Ci ludzie się spotkają, żeby rzeczywiście delektować się tą muzyką? Czy może, aby pooglądać stroje? A może po prostu, żeby obejrzeć Justina Timberlake’a?
Gdyby to było 5-7 lat temu, też pewnie ten ostatni powód przekonałby mnie. Teraz już nie. Ani Justin już nieszczególnie muzycznie świeży, ani ja na tyle muzycznie niedojrzały. Może jednak dla niektórych jest jeszcze zachętą.
Jednak jeśli nie, to może te stroje? W końcu, czy nie po to niektórzy oglądają też Oscary, nie znając nominowanych filmów, ba nie interesującym się filmem? Po to, żeby skrytykować lub docenić tę czy tamtą sukienkę. Na Eurowizji bardziej można oceniać stroje pod względem ekscentryczności, dziwności. Jednak zawsze są to kategorię w prosty sposób mierzalne.
Jeśli nie to, pozostaje nam muzyka. I tutaj pojawia się największy problem. Jeśli ktoś ceni taką muzykę, to wydaje mi się, że nie znaleźlibyśmy wspólnego języka. Próbka umiejętności kilku zaledwie wykonawców, uświadomiła mi, że każdy śpiewać może, każdy występować może, każdy nawet może wygrać ten konkurs. Bez względu na talent czy warsztat. W tym kontekście nasz reprezentant Michał Szpak wypadł przyzwoicie. Jednak co mu z tego, skoro znalazł się w gronie muzyków, którzy zatrzymali się w poprzedniej epoce muzyki popularnej?
Z jakiego powodu więc tyle ludzi ogląda Eurowizję, skoro wie, że nic ciekawego muzycznie z niej nie wyciąganie? Nie wiem. Ja wiem dlaczego ja oglądam – dla Artura Orzecha, z oczekiwaniem na kolejne klasyczne już „Brawo, Paulina!”.
MS