Choć sam jestem kibicem (nie tylko w kapciach), zachowania niektórych kibiców (w tym moje z przeszłości) nie przestają mnie zaskakiwać.
Znajomy pisarz i reporter wspominał, jak to spotkał kiedyś w Iraku chłopczyka w koszulce Juventusu Turyn, który wiedział o piłce nożnej bardzo dużo, ale nie potrafił powiedzieć, ile ma lat. Trochę dziwne, prawda?
Ja z kolei nigdy nie zapomnę, jak pojechałem ze znajomymi do Ostrowa Wielkopolskiego na wyjazdowy mecz koszykarskiego Śląska. Mieliśmy akredytacje dziennikarskie, zaskoczyła nas więc propozycja od dwóch miejscowych chłopczyków. Jeden z nich, jak przystało na tzw. konika, zapytał się nas, czy chcemy kupić bilety na mecz. Drugi chłopak powiedział jednak do niego: „Nie gadaj z nimi, są z Wrocławia”.
Przypomniał mi się też inny mecz koszykarskiego Śląska, w trakcie którego jeden z wrocławskich kibiców nie ogarnął, co się dzieje i krzyknął: „spudłuj”, kiedy do kosza rzucał gracz z jego drużyny. Cóż, zdarza się.
Żeby jednak nie było, podziwiam pasję i oddanie kibiców, którzy przychodzą na mecze nie po to, by tylko sobie pokrzyczeć albo by robić burdy. Wstyd się przyznać, ale kiedyś po przegranym meczu Śląska z wściekłości rozwaliłem moją ulubioną czapeczkę.
Sport potrafi też przepięknie łączyć – jakkolwiek szanuję tych, którzy opowiadają się za homogenicznością reprezentacji narodowych, to kadra Bośni i Hercegowiny jest przepięknym przykładem na to, jak wieloetniczna reprezentacja kraju (co akurat wynika z przyczyn politycznych i geopolitycznych) przepięknie potrafi integrować skłócone społeczeństwa.
Czego sobie i nam życzę.
P.S. Swego czasu oczarowała mnie atmosfera na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie, choć… w czasie meczu z udziałem siatkarskiej reprezentacji Brazylii siedząca obok mnie fanka tej drużyny z nerwów uderzyła mnie w kolano, a kiedy myślała, że pokazuje mnie kamera, zasłoniła moją twarz flagą Brazylii, za co zresztą później mnie przeprosiła. I bądź tu mądry.