Kolorowy Kleks i Blady Zachwyt

Gdy do kin weszła pierwsza część nowej Akademii Pana Kleksa, Polskę ogarnął szał. Na przystankach i billboardach wisiały plakaty z kolorowymi postaciami. W sklepach można było znaleźć mnóstwo produktów z wizerunkami Ady, Vincenta i szalonego profesora. Owocowe musy, płatki, słodkości, a nawet pierś z kurczaka to zaledwie czubek góry lodowej. Pamiętam również nagrania młodych widzów w mediach społecznościowych, w których chwalili się swoimi ,,kleksowymi” kolekcjami.

Co ciekawe, tytuł trafił nawet w lutym zeszłego roku na listę najlepiej zarabiających filmów roku według IMDb. Same pokazy przedpremierowe przyciągnęły ponad dwa miliony widzów przed wielki ekran. Oczywiście pojawiło się wiele głosów krytykujących nową adaptację. W końcu odeszła ona od koncepcji akademii przeznaczonej wyłącznie dla chłopców, których imiona zaczynają się na literę A, kolorowych piegów i misji pokazania młodym, że wyobraźnia nie zna granic.

Rok po premierze pierwszej części do kin trafiła kolejna. Kleks i wynalazek Filipa Golarza ponownie zabiera widzów w podróż do szkoły szalonego profesora. Seans zaczyna się od przedstawienia pięciu zasad, na których opiera się akademia. Dorośli nie mogą opuszczać tego miejsca na więcej niż 24 godziny, jeśli chcą do niego wrócić, magia nie działa w ujemnej temperaturze, itd. Pojawia się także nowy wątek, czyli opowieść o czwórce wybrańców, którzy posiadają specjalne zdolności i znają sekrety akademii.

Z nowymi wątkami widzowie mogą znów zobaczyć Adę i Alberta, bohaterów poprzedniej części. Kontynuują oni swoje przygody, lepiej się poznają i stają twarzą w twarz z ogromnym zagrożeniem – Filipem Golarzem. Złoczyńca chce przejąć kontrolę nad akademią i wprowadzić tam swoje niecne plany. Znani nam bohaterowie będą musieli zakasać rękawy. Czas chronić ich nowy dom.

Nowa część, podobnie jak poprzednia, przykuwa uwagę swoją estetyką. Mnóstwo żywych kolorów przyciąga wzrok, ale z czasem zaczyna męczyć widza. Wściekle różowy las wygląda jak pierwsze zabawy z greenscreenem, a filtry nałożone na większość nagrań przypominają te z mediów społecznościowych. Zamysł stworzenia świata zupełnie oderwanego od znanej nam rzeczywistości jest naprawdę interesujący, ale jego realizacja już niekoniecznie. Warto za to pochwalić kostiumy, szczególnie te noszone przez Ambrożego Kleksa. Mocno wpisują się w styl znany z filmu z 1984 roku, zyskując przy tym nowoczesny szlif. Szczególnie zapadła mi w pamięć kamizelka wykonana z kolorowych zamków błyskawicznych, założona na musztardową koszulę z bufiastymi rękawami. Eklektycznie, ale z dużym wyczuciem.

Mówiąc o kolorach i bajkowości, nie sposób pominąć największego mankamentu tego filmu – zmarnowanego potencjału akademii. Czytając Akademię Pana Kleksa w podstawówce, byłam zafascynowana światem ograniczanym jedynie przez dziecięcą wyobraźnię. Szalone lekcje z tytułowym profesorem, latanie w przestworzach, kolorowe piegi, wyprawy do innych rzeczywistości. Filmowa akademia to najnudniejsza część opowieści. Nie do końca wiadomo, jak dzieci się w niej pojawiają, czego się uczą, co potrafią. Widzimy je w ławkach, jak spoglądają na tablicę lub prowadzą zajęcia. Czasem przebiegną przed oczami, rozrabiając. Szkoła pełna pomysłów młodych uczniów stała się nijakim przerywnikiem między scenami z Adą a scenami z Kleksem. Trzon pierwowzoru został okrutnie wycięty.

Pod względem aktorskim film wypada poprawnie. Tomasz Kot, Janusz Chabior i Agnieszka Grochowska to nazwiska, które już same w sobie są gwarancją solidności. Wątki przyjaźni Kleksa i Filipa potrafiły zaciekawić, choć momentami zawodziły. Antonina Litwiniak, odtwórczyni Ady Niezgódki, udowodniła, że wie, co robi przed kamerą. Na jej barkach spoczywa ta opowieść. Jest powiewem świeżości na ekranie, ale także poza nim. Widać w niej potencjał, który można wykorzystać również w innych, bardziej ambitnych produkcjach. Nie rozumiem jednak roli Moniki Brodki. Jej Ex-Machinowa robodziewczyna jest tak nijaka, jak jej wkład w fabułę. Praktycznie nie mówi, a jej puste spojrzenie cyborga bardziej irytuje niż intryguje. Widząc ją na plakacie, spodziewałam się znacznie większej roli w tej historii. Niestety, znika z pamięci widza tak szybko, jakby nigdy się tam nie pojawiła.

Pod koniec seansu na ekranie pojawia się napis wyjęty wprost z ponapisowych scen Marvela: Kleks wróci w filmie Dziedzictwo Kleksa. Czy na trzech częściach się skończy? Trudno powiedzieć. Poprzednie filmy zarobiły naprawdę dobre pieniądze. Jednak kino dla młodych widzów może i powinno być wartościowe oraz dobrze wykonane. Niestety, Maciej Kawulski, reżyser obu filmów o magicznej akademii, zdaje się tego nie rozumieć. Idzie wydeptaną już ścieżką, pełną kiczu i cukru, oferując produkcję, która może cieszyć oko fanów takiej estetyki, ale w większości pozostawi widzów z niesmakiem.

komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *