W tym roku cykl nowego kina gatunkowego na Octopus Film Festival rozrósł się do oficjalnego konkursu, którego zwycięzca miał otrzymać nagrodę w wysokości 2000 euro. W jego ramach wyświetlano 9 filmów, każdy pokazywany dwukrotnie w Hali C Amber expo. Wszystkie stały na całkiem wysokim poziomie technicznym, jednakże, jak za chwilę omówię, niekoniecznie było tak kwestiach merytorycznych i artystycznych. Ostatecznym czempionem okazał się omawiany już na Kalejdoskopie szalony „VHYes”, ale, jako że udało mi się obejrzeć wszystkich pretendentów, mogę podzielić się konkretnym rankingiem.
9. Ogień w czasach chłodu- Ten kanadyjski film neo noir zapowiadał się fantastycznie. Pierwsze ujęcia konsekwentnie budowały nastrój i klimat spokoju czy też rutyny, która wkrótce zostanie zaburzona. I, niestety, na tym początku film powinien się skończyć. Od momentu rozpoczęcia się właściwej akcji atmosfera ustępuje miejsca nudzie, kliszom fabularnym i kompletnemu chaosowi narracyjnemu, przez który o postaciach nie wiemy prawie nic a, co za tym idzie, nie interesują nas zbytnio ich losy. Kompletna porażka, ale na szczęście widziałem ją pierwszego dnia festiwalu i po wyjściu z sali wiedziałem, że dalej może być tylko lepiej.
8. Gniazdo- Weźmy gęsty, atmosferyczny horror ociekający od pierwszych scen gotyckim klimatem grozy i niepokoju, a następnie dodajmy do niego scenariusz, którego puentę wyśmiałby nawet R.L. Stine. W ten sposób dostajemy najnowsze dzieło Roberto de Feo. Film ma oczywiście swoje atuty- wspomniana już atmosfera budowana przez piękne zdjęcia i intensywną ścieżkę dźwiękową (choć i ta ma swoje problemy- kto oglądał zapewne wie, o co chodzi), czy wyrazisty występ Francesci Cavallin, która zdaje się dźwigać na swoich barkach cały ładunek emocjonalny filmu. Bledną one jednak w konfrontacji z przedramatyzowaną historią, banałami i irytującymi głównymi bohaterami.
7. Nocna jazda- Kolejny film neo noir w konkursowej stawce, a przy tym pierwszy pokaz, na jaki udałem się w ramach tegorocznego festiwalu. Choć oferuje bardzo przewidywalną i konwencjonalną historię, technicznie prezentuje naprawdę solidny poziom, wciągając widza w realia paryskiego półświatka za pomocą niezwykle stylowych zdjęć, świetnej ścieżki dźwiękowej i robiącego wrażenie montażu dźwięku. Największym mankamentem całości okazuje się brak pogłębionej refleksji nad przedstawianymi problemami, przez który w kilku miejscach stając się wręcz trywialną.
6. Swallow- Najbardziej wyczekiwany przez wiele osób film festiwalu, który jako jedyny otrzymał już pewną dystrybucję w kraju, okazał się dla mnie największym rozczarowaniem. Nie jest to film zły: kreacja aktorska Haley Bennett robi wrażenie, tak samo piękna scenografia, świetna praca operatorska i skutecznie budowana od pierwszej sceny atmosfera niepokoju. Jednakże czuć, że potencjał historii nie został w pełni wykorzystany, szczególnie w kontekście ostatniego aktu, który zdaje się być zrobiony w wielkim pośpiechu, byle dopiąć film. Ostatecznie pomimo kunsztu techniczno-aktorskiego, brak chęci do powiedzenia czegoś znaczącego i odważnego w kwestii sytuacji kobiet w dzisiejszym społeczeństwie ściąga całość mocno w dół, stając się drugim w tym roku po „Niewidzialnym człowieku” mainstreamowym kinem feministycznym, które wciąż powtarza te same wnioski, nie wnosząc niczego nowego do konwersacji.
5. The Bloodhound- Współcześnie horrory zostały zdominowane przez tanie „straszaki”, które mogą wymusić w widzu krótki skok adrenaliny, ale w dłuższej perspektywie okazują się męczące, a nie przerażające. Oczywiście w ostatnich latach widzimy pewien powrót do staromodnych technik budowania napięcia i wzbudzania w widzu prawdziwego niepokoju, jednak od dawna nie widziałem w kinie filmu, który skupiałby się właśnie na budowaniu w widzu niezwykle intensywnego poczucia, że coś, choć nie możemy dokładnie określić, co, jest nie tak. Oniryczna atmosfera, szczątkowa historia i umyślnie niezręczne występy aktorskie składają się ostatecznie na niezwykle efektywny obraz, w którym aż miło się zagubić na 72 minuty. Biorąc pod uwagę, że mówimy tu o debiucie reżyserskim Patricka Picarda, jestem niezwykle podekscytowany perspektywą tego, co może wnieść do wstającego z kolan gatunku horrorów, szczególnie jeśli w następnym projekcie pokusi się na powiedzenie czegoś bardziej znaczącego, a nie na samą zabawę oczekiwaniami i fobiami widza.
4. Slasherman- Patrząc na inne recenzje, można odnieść wrażenie, że Slasherman jest słabszą wersją „Funny games”, wytykającą widza palcem i oskarżającą go o partycypację w kulturze, która popycha niestabilnych ludzi do rozwijania swojej brutalności. Naprawdę ciężko mi powiedzieć, czy ich autorzy oglądali ten sam film co ja, ponieważ, mimo kilku niedociągnięć scenariuszowych i aktorskich, historia naprawdę się w moim mniemaniu broni. Bazując na kanadyjskim komiksie „Random acts of violence”, reżyser Jay Baruchel zdaje się mówić coś naprawdę ciekawego w temacie postępującej gloryfikacji seryjnych morderców i ich psychicznych zaburzeń w naszej kulturze, w tym samym czasie dobrze grając konwencjami kina eksploatacji. Jestem pewien, że film nie przypadnie wszystkim do gustu, ale, z uwagi na fakt, że liczy on jedynie 80 minut, myślę, że warto dać mu szansę i wyrobić własne zdanie.
3. VHYes- Co tu dużo mówić, wspaniała zabawa kliszami telewizyjnymi lat 80, przywodzący na myśl niszowe programy z Adult Swim, która eskaluje komediowo ze sceny na scenę, nie dając odetchnąć przeponom widzów przez większość czasu trwania. Mimo niebyt odkrywczej końcówki, która sili się na powiedzenie czegoś w miarę oczywistego, mamy tu do czynienia ze świetną komedią, o której więcej możecie przeczytać w recenzji Kai Urbaniuk.
2. Adoracja- Najnowszy film jednego z bohaterów tegorocznych retrospektyw, Fabrice’a du Weltza, ostatecznie skradł mi serce, choć z początku zapowiadał się na kolejną nijaką historyjkę o młodzieńczej miłości. Na szczęście reżyser wykazał się niesamowitą wrażliwością emocjonalną, serwując widzom nieoczywistą, ale do głębi poruszającą opowieść o relacjach międzyludzkich i tym, jak te wpływają na nas jako na jednostki. Na pochwałę zasługuje tu właściwie wszystko- piękne zdjęcia, nastrojowa muzyka, świetny montaż i przekonujące kreacje aktorskie. Całość wchodzi pod skórę i pozostała ze mną na długo po opuszczeniu sali.
1. Relikt- Nie mogło być inaczej. Gdy wyszedłem z sali w Amber expo, wiedziałem, że niczego lepszego już na tym festiwalu nie obejrzę. Zazwyczaj strach w horrorze wychodzi z niewiedzy widza. Boimy się tego, co nieznane, niezrozumiałe, niewytłumaczalne. W swoim pełnometrażowym debiucie Natalie Erika James postanowiła spróbować czegoś innego, stworzyć film w którym widz czuje ciągłe, nieustępujące napięcie i przeszywający strach, wynikający z tego że dokładnie wie, co ogląda. Zaznaczmy coś bardzo ważnego, jest to film porównywalny moim zdaniem ze „Złem we mnie”, bo tak jak ono wymaga od widza pewnej otwartości na niekonwencjonalne traktowanie ram gatunkowych, oferując wielki ładunek emocjonalny tym, którzy dadzą mu szansę się zaskoczyć i przerazić w zupełnie inny sposób niż oglądając popularne „straszaki”. Jest to wyjątkowy utwór, który nie sili się na przekazywanie widzowi wielkich prawd życiowych, celując w miejsce tego w pełną otwartość i trafiając, przynajmniej w moim przypadku, prosto w serce. Jeżeli miałbym wybrać jeden film z tegorocznej edycji, który zasługuje na dystrybucję, bez zastanowienia wziąłbym „Relikt”, choć wiem, że na pewno nie trafi do tej samej publiki co „Zakonnica” i inne „Obecności”.
Patrząc całościowo na tegoroczną stawkę, jestem naprawdę zadowolony z decyzji organizatorów co do doboru filmów. Choć brakowało reprezentacji z Azji, wszystkie produkcje reprezentowały bardzo różne perspektywy nie tylko na gatunki, w które się wpisywały, ale również na otaczający nas świat i chyba ostatecznie właśnie o to chodzi w kinematografii- o szansę by spojrzeć na życie oczami kogoś innego.
Łukasz Mikołajczyk