Utwory literackie Stephena Kinga są niezwykle często przenoszone na ekrany filmowe, niestety z różnym skutkiem. Sam pisarz zdecydował się na reżyserię tylko jednego opowiadania w 1986 roku „Maksymalne przyspieszenie” – produkcję tę trudno jednak nazwać sukcesem. Wielu próbowało zmierzyć się z twórczością amerykańskiego twórcy i nadal wielu będzie próbować, nie zważając często na wyobrażenia fanów powieści Kinga dotyczące kreacji świata oraz postaci. Nikolaj Arcel – duński reżyser, wziął na warsztat serię zatytułowaną „Mroczna wieża”, aby uczynić swój film o tym samym tytule sequelem wydarzeń rozgrywanych na kartach książek.
Zmagania z nakręceniem „Mrocznej wieży” trwały od 2007 roku, wielokrotnie zmieniając wytwórnię odpowiedzialną za produkcję oraz osobę reżysera. Początkowo za kamerą miał stanąć J. J. Abrams, później jego miejsce zajął Ron Howard, który ostatecznie został producentem obrazu. Nikolaj Arcel stanął przed trudnym zadaniem zadowolenia rzeszy miłośników serii autorstwa Kinga i choć film zbierał od premiery przeważającą część negatywnych recenzji, nie jest aż tak zły, jakim go malują.
Na wstępie należy zaznaczyć, iż produkcja stanowi wizję reżysera, a nie pisarza (a za nim jego wiernych czytelników), stąd brak wiernego odzwierciedlania powieści nie powinien nikogo dziwić. Nieszczęśliwie nie jest to szczególnie udana wizja. Akcja filmu osadzona po wydarzeniach z siódmej części „Mrocznej wieży” szybko zostaje zarysowana niezorientowanemu w książkowej fabule odbiorcy. Pojawia się tytułowa Wieża, Rewolwerowiec, Człowiek w Czerni oraz chłopiec o niezwykłych umiejętnościach. Bohaterowie stają przed koniecznością pokonania czarnego charakteru oraz uratowania świata przed wieczną ciemnością. Protagonista – 11-letni Jake, niczym wybraniec jako jedyny może przeciwstawić się zniszczeniu Wieży. Sam zarys fabuły nie zapowiada się źle, jednak podczas seansu nie mogłam pozbyć się wrażenia, iż oglądam obraz z pogranicza serii o Harrym Potterze albo superbohaterach. Pobieżnie zarysowane postacie, dodatkowo dość schematyczne oraz jednoznaczne, nie angażują emocjonalnie widza, nie pozwalając mu w napięciu śledzić losy bohaterów. Największą niedoskonałością wydaje się być scenografia oraz użyte efekty specjalne. Nieważne, w jaki sposób wyobrażalibyśmy sobie świat wykreowany przez Stephena Kinga, na pewno nie wygląda on tak jak w filmie Arcela. Trudno wyrokować, czy to kwestia oszczędności, czy też lekkomyślności po stronie reżysera, jednak przedstawiona przez niego rzeczywistość po prostu nie przekonuje. Po amerykańskim westernie science fantasy spodziewalibyśmy się czegoś o wiele lepszego – a na pewno większej dbałości o detale oraz plenery. Otrzymujemy natomiast świat bardzo okrojony, w którym kadry muszą skupiać się na bohaterach, aby ukryć mankamenty otoczenia.
Od momentu ogłoszenia obsady aktorskiej „Mrocznej wieży” wzbudzała ona wątpliwości wśród zagorzałków zwolenników książki – zwłaszcza postać Rewolwerowca, w którego na ekranie wcielił się Idris Elba. Dyskusjom na temat koloru skóry tego protagonisty w Internecie nie ma końca (odnieść można wrażenie, iż dla niektórych jedynym prawilnym aktorem do tej roli byłby Clint Eastwood). Jednak, jeśli odsuniemy na boczny plan te rozważania i skupimy się na samym Elbie, to okazuje się, że niestety nie podołał on zadaniu. Non stop jego twarz wyraża ten sam grymas niezadowolenia pomieszanego ze zmęczeniem, a postaci tej brakuje przede wszystkim krzty humoru. Rolę jego towarzysza – Jake’a, odgrywał młody, dopiero zdobywający doświadczenie Tom Taylor. W duecie wypada on lepiej od starszego kolegi po fachu, jednak wyraźnie czuć, że w postaci chłopaka krył się większy potencjał. Każdą scenę kradnie za to Matthew McConaughey jako Człowiek w Czerni. Owszem, również można zarzucić aktorowi granie w tym samym tonie przez większość filmu, ale McConaughey ma widoczną przyjemność z wcielania się w zły charakter, stąd jego postać pełna ironii i egoizmu budzi w widzu zainteresowanie.
Nie można jednoznacznie stwierdzić, że Nikolaj Arcel stworzył kiepskie widowisko. Naturalnie, z kina ogromnie zawiedzeni mogą wyjść fani twórczości Kinga, którzy spodziewali się przeniesienia świetnych powieści na ekran kinowy. Pamiętać jednak należy, iż „Mroczna wieża” duńskiego reżysera stanowi sequel, a nie adaptację książek, który trwa zaledwie półtorej godziny (dla niektórych pewnie aż). Odnieść można wrażenie, iż głównym problemem produkcji Arcela jest ustalenie odbiorcy, do którego został skierowany obraz. Skupienie akcji na losach dziecka nie musi przesądzać o filmie dla najmłodszych, co potwierdzić może choćby serial „Stranger things”, a jednak reżyser niejako zmierza w tę stronę, tworząc ze swojego dzieła coś na wzór kina familijnego. Niektóre sceny, zwłaszcza akcji, są naprawdę godne pochwały z uwagi na sposób prowadzenia kamery i montaż, ale całościowo „Mroczna wieża” nie budzi w odbiorcy napięcia potrzebnego do utrzymania jego uwagi. Produkcja staje się typowym kinem komercyjnym, które, jak się okazuje, mało co zarobi, z przeciętną fabułą, słabo wykreowaną scenografią, ale z rewelacyjnym Matthew McConaughey’em ratującym, paradoksalnie, świat z opresji.
ocena: 5/10
Jake a nie Jack.
dzięki za czujność, poprawione 🙂